niedziela, 30 grudnia 2012

Chapter Fourteenth.

Następny rozdział = 8 komentarzy.


Spojrzeć na świat oczami drugiego człowieka.
Poznać nową definicję życia.
~*~


Czasami każdy człowiek musi zastanowić się czym jest dla niego życie. Darem? Przekleństwem? A może jednym i drugim? Każdy musi podejmować decyzje. Niekiedy banalnie proste, ale zdarzają się takie, którym nie potrafimy podołać przez wiele lat, z którymi umieramy. A nie ma nic gorszego niż śmierć ze świadomością, że mogliśmy coś zrobić, czemuś zapobiec, ale nie zrobiliśmy tego. Nie powiedzieliśmy sobie, jak bardzo się nienawidzimy, lubimy, kochamy. I tu pojawiają się następne pytania.
Czy wierzymy w nienawiść?
Czy wierzymy w przyjaźń?
Czy wierzymy w miłość?
Tak? Nie?
Udowodnijmy to.

***

Już kilka godzin leżałam bez ruchu próbując zasnąć. Było mi strasznie niewygodnie, bolała mnie każdy, nawet najmniejszy, mięsień, oczy niemiłosiernie szczypały, a pojedyncze łzy paliły blade policzki. Kolejny zły sen. Ostatnio męczą mnie coraz częściej. Nie mam siły na walkę z nimi. Bo po co? I tak prędzej czy później wrócą. Zawsze to robią w najmniej oczekiwanym momencie, wtedy, kiedy wszystko zaczyna się układać w jedną, konkretną całość.
Nienawidzę snów o rodzicach. Uświadamiają mi jak bardzo za nimi tęsknię, jak bardzo mi ich brakuje i jak bardzo chciałabym, żeby tu byli. Potrzebowałam ich obecności. Już tak dawno nikt nie nakrzyczał na mnie za to, że olewam sobie naukę i cały dzień poświęcam na rozmowy i spotykanie się z Elizabeth. Wtedy to było dla mnie przekleństwo, teraz oddałabym wszystko żeby chociaż przez chwilę z nimi porozmawiać, przytulić się do nich. Uzależniłam się od ich dotyku, obecności, zapachu. A swoją drogą zawsze ładnie pachnęli. To dzięki mamie, która miała niezwykle dobry gust w dobieraniu perfum. Co roku na święta dostawaliśmy nową buteleczkę z cudownie pachnącym płynem, zawsze innym, zawsze wyjątkowym i pięknym, zawsze pasującym do naszych osobowości. Tata natomiast dbał o naszą biżuterię. Nikt nie potrafił lepiej dobrać kolczyków albo naszyjnika do strojów. Był opanowany i spokojny, a w naszej rodzinie to naprawdę stanowiło rzadkość. Wszyscy świetnie się dogadywaliśmy, mówiliśmy sobie o wszystkim. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Żadnych. Nawet jeśli chodziło o jakąś błahostkę. W każdą niedzielę jedliśmy wspólny obiad i wychodziliśmy na spacer do parku niezależnie od tego jaka była pogoda. Nie przeszkadzał nam deszcz ani śnieg, co w Nowym Jorku było raczej rzadkością. Pogoda stanowiła nieistotny element dnia.
Znów próbowałam zasnąć i znów moje starania poszły na marne. Kręciłam się tylko na łóżku starając się znaleźć jakąś wygodną pozycję, co było naprawdę trudne biorąc pod uwagę ból mięśni i kości, które strzykały pod wpływem każdego, nawet najłagodniejszego, ruchu. W końcu nie wytrzymałam. Wstałam z łóżka i udałam się w stronę kuchni. Powoli zeszłam ze schodów starając się przy tym zachowywać cicho. W zasadzie niepotrzebnie, bo tych debili nawet wybuch bomby by nie obudził. Chodziło bardziej o Elizabeth, która miała bardzo lekki sen, a gdy już się obudziła nie mogła potem ponownie zasnąć.
Weszłam do pomieszczenia i udałam się w stronę lodówki. Zimna woda była rzeczą, której w tym momencie bardzo potrzebowałam. Gdy już zaspokoiłam swoje pragnienie cicho weszłam po schodach i skierowałam się w stronę pokoju Loczka. Najwyżej go obudzę. Jeśli to w ogóle jest możliwe... Praktycznie bezgłośnie otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg. Chłopak leżał na łóżku z telefonem w ręku.
Czemu nie śpisz? - spytałam siadając obok niego.
- Jakoś mi się nie chce. - odpowiedział lekko zmieszany.
- Jest trzecia nad ranem Hazz, nie wmówisz mi że nie chcesz spać. - powiedziałam spokojnym tonem.
- Nieważne. Lepiej powiedz mi co się stało, że tu jesteś.
- Miałam zły sen i przyszłam do ciebie. - westchnęłam, z żalem stwierdzając, że nic z niego nie wyciągnę. - Mogę?
- Pewnie. - odparł szybko po czym przesunął się na bok tym samym robiąc dla mnie miejsce. Położyłam się obok niego kładąc głowę na jego torsie. - Dobranoc mała. - szepnął i musnął moje czoło.
- Dobranoc. - odpowiedziałam mi i zamknęłam oczy czekając na sen, który tym razem przyszedł zaskakująco szybko.

***

Leniwie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju, który jak się potem okazało nie był mój. Gwałtownie zerwałam się z łóżka aby po chwili wylądować na podłodze przez potknięcie się o spodnie, które z pewnością nie należały do mnie. I dopiero wtedy mnie olśniło. Spałam w pokoju Harrego, bo w nocy miałam zły sen. Tylko pozostała jedna, dość ważna, niewyjaśniona sprawa. Gdzie do jasnej cholery jest Loczek? Rozumiem, że mógł wcześniej się obudzić, ale biorąc pod uwagę dość wczesną godzinę, a jest dokładnie 6:09, i to, że gdy chłopacy mają wolne wstają nie wcześniej jak o 10, to naprawdę było bardzo podejrzane.
Po jako-takim ogarnięciu się postanowiłam zejść na dół. Cicho pokonywałam stopnie schodów aż wreszcie udało mi się dojść do celu. Jak widać moje starania poszły na marne, bo wszyscy domownicy siedzieli w salonie i zawzięcie o czymś szeptali. Nie chciałam im przerywać. Szczerze mówiąc byłam strasznie ciekawa co nakłoniło ich do tak wczesnej pobudki. Starałam się wychwycić choć części ich rozmowy, co nie było trudne, bo raczej nie starali się zachowywać cicho.
- A co jeżeli mu się coś stało? Nie pomyślałeś o tym? - do moich uszu dobiegł wyraźny głos Elizabeth.
- No błagam, co mogło mu się niby stać? - Liam? Tak, chyba tak.
- Człowieku, nie ma go w domu od wczoraj.
- Skąd wiesz? Czatowałaś przy drzwiach? - zakpił.
- Tak się składa, że praktycznie całą noc nie spałam i wyobraź sobie, że nie mam aż tak złego słuchu, żeby nie usłyszeć czy przypadkiem ktoś nie wchodził do domu.
- Kłótnią nic nie zdziałacie. - odezwał się jakiś inny głos.
- To wytłumacz jej Louis, że nic mu się nie stało.
- Ty chyba sam w to nie wierzysz, Li. Nie ma go w domu od ponad sześciu godzin, a to niemożliwe żeby pracował, bo dzwoniłem do jego biura. Z resztą, na pewno odezwałby się, przecież go znasz. - szczerze mówiąc pierwszy raz słyszałam marchewkowego tak bardzo opanowanego i poważnego.
- Chyba powinniśmy powiedzieć Isabell. - wtrącił Zayn.
- Oszalałeś? Zwariował, on zwariował. - Harry.
- On ma rację. - powiedziała Elizabeth. - To jest jej wujek, ona musi o tym wiedzieć. Z resztą, chyba lepiej jak jej powiemy niż żeby miała sama się domyślać?
- Tak, lepiej. Ale my nawet nie wiemy czy jest się w ogóle o co martwić. - warknął Harry.
- Człowieku, oprzytomniej! - najwidoczniej straciła cierpliwość. - Ile razy on nie wracał do domu na noc? Hm? Stawiam że zero!
- Zamknij się, bo ją obudzisz.
- Może tak byłoby lepiej.
- A od kiedy ty się tak o nią troszczysz? Jakoś nie miałaś zbyt dużych wyrzutów sumienia, gdy sobie wyjechałaś z chłoptasiem do Hiszpanii!
- Skończ już ten temat, Styles. Jakbyś nie zauważył próbuję to naprawić!
- Pff, słyszeliście ją?! - zakpił. - Ona stara się to naprawić. - mówił cienkim głosikiem.
- Nie grab sobie Styles, bo...
- Zamknijcie się już. - odezwałam się wchodząc wgłąb pokoju. Straciłam cierpliwość, nie miałam ochoty na kolejną kłótnię. - Możecie mi wytłumaczyć o co tu chodzi?
- Jak dużo słyszałaś? - zapytał Liam.
- Wystarczająco dużo by stwierdzić, że czegoś mi nie mówicie, i że John już długo nie wraca do domu. No więc? Ktoś łaskawie mi to wytłumaczy? - spojrzałam na każdego po kolei, a oni utkwili wzrok w podłodze. - Ludzie!
- Boimy się, że Johnowi... - zaczęła Elizabeth, ale Harry nie pozwolił jej dokończyć.
- Brednie, to wielkie...
- Hazz, proszę cię. - tym razem to ja mu przerwałam. - Daj jej dokończyć. - powiedziałam stanowczo, a on mruknął kilka przekleństw pod nosem i odwrócił się w stronę okna.
- Boimy się, że Johnowi mogło się coś stać, Bell. Nie wrócił do domu na noc, nie odbiera telefonu, nie daje znaku życia. Martwimy się i chcieliśmy zadzwonić do... - nie dokończyła, bo przerwał jej dźwięk mojego telefonu. Szybko pobiegliśmy na górę o mało nie zabijając się na schodach. Po wejściu, chociaż może lepsze by było określenie „po wbiegnięciu do mojego pokoju, przy którym prawie nie wyważyliśmy drzwi, które nagle stały się trudne do ogarnięcia”, zaczęły się poszukiwania telefonu, którego dzwonek ciągle brzmiał. W końcu po chwili, która wydawała się być naprawdę długa, Zayn znalazł zgubę i natychmiast mi ją przyniósł. Drżącym palcem nacisnęłam zieloną słuchawkę, tym samym nawiązując połączenie z „Numerem Nieznanym”.
- Tak? - odezwałam się cichym głosem, a mężczyzna po drugiej stronie uświadomił mnie o zaistniałych wydarzeniach i nim zdążył przejść do sedna sprawy po moich policzkach płynęły łzy. Chłopcy i Elizabeth natychmiast się przy mnie zjawili, a po ich minach można było się domyślić, że podejrzewają co się stało. Po tym gdy lekarz skończył już mówić, jak bardzo mu przykro i żebym jak najszybciej przyjechała do szpitala, co w tamtym momencie było okropnie drażniące, rozłączyłam się, upadłam na kolana i żałośnie płakałam. Nie obchodziło mnie to, że w tym samym pokoju stoi szóstka moich przyjaciół ani nawet to, że teraz powinnam być już w drodze do szpitala.
- On żyje, prawda? - usłyszałam cichy szept Zayna, któremu po tych słowach głos się załamał. Każdy wstrzymał oddech, tak jakby bali się, że mogliby nie usłyszeć moich słów, a ja nie byłam w stanie mówić. Pokiwałam jedynie głową, a po chwili usłyszałam jak przyjaciele wychodzą z pokoju i najprawdopodobniej kierują się w stronę wyjścia z domu.
- Święty Tomasz. - szepnęłam tylko w kierunku Harrego, który jako jedyny został, a ten najprawdopodobniej wysłał sms-a do któregoś z chłopaków, po czym usiadł obok mnie i przytulił.
Siedziałam na podłodze wtulona w Loczka, który mruczał do mojego ucha uspokajające słowa i głaskał moją głowię. Znał mnie na wylot. Wiedział co zrobić, abym się uspokoiła i przestała płakać.
- Cicho maleńka, wszystko będzie dobrze, on jest silny, wyjdzie z tego. Ciii... - szeptał.
- A co jeśli nie wyjdzie? Nie mam nikogo oprócz niego. On nie może umrzeć, nie może Hazz, nie teraz... Nawet go nie przeprosiłam, rozumiesz? - mówiłam, a po chwili znów wybuchnęłam żałosnym płaczem.
- Nie umrze, obiecuję, nie umrze. - westchnął.

***

Co z nim? - zapytałam od razu, gdy zobaczyłam chłopców. Nie wyglądali ciekawie, mieli ogromne sińce pod oczami, a te z kolei były strasznie czerwone. Na ich twarzach nie widniał nawet cien uśmiechu. Przypuszczam, że wyglądałam tak samo. Jedynie Elizabeth starała się pokazać, że wszystko jest okej, ale, szczerze mówiąc, w ogóle jej to nie wychodziło, bo choć usta wykrzywiały się w radosny grymas, oczy nadal pozostały smutne i bez wyrazu. Chwyciłam Harrego za rękę i przygotowałam się na najgorsze wieści, a ten ścisnął ją, jakby w ten sposób chciał przekazać, że jest przy mnie i mogę liczyć na jego wsparcie. Szczerze? Nie wyobrażam sobie tej chwili bez Loczka. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby go tu nie być. Bo tak bardzo go potrzebowałam...
- Podobno najgorsze jest już za nim. - zaczął spokojnie Liam, który chyba jako jedyny był w stanie przekazać mi to wszystko. - Operacja się udała, ale jego stan nadal nie jest stabilny. - przestał na chwilę mówić, najwidoczniej bał się kontynuować. - W ciągu... - znów się zatrzymał.
- Po prostu następne kilka godzin zadecydują o tym, czy John przeżyje. - dokończył za niego Zayn. „Nie mogę się rozpłakać, muszę być silna, nie mogę się rozpłakać, nie mogę się rozpłakać...” powtarzałam sobie w myślach. Gdy wreszcie czułam, że mogę coś powiedzieć zaczęłam:
- Czy mogę go zobaczyć? - wychrypiałam.
- Pewnie, czekaliśmy tylko na ciebie. - odpowiedziała Elizabeth.
- Mam wejść z tobą? - zwrócił się w moją stronę Harry.
- Nie. - powiedziałam stanowczo. - Chcę z nim porozmawiać. Sama. Oznajmiłam i lekko pchnęłam drzwi prowadzące do sali 209, w której leżał John. Pomieszczenie było wyjątkowo nieprzyjemne. Białe ściany sprawiały, że człowiek czuł się jeszcze bardziej chory. Na parapecie stało kilka kwiatów, o których ludzie chyba zapomnieli, bo były już praktycznie suche. Małe, wąskie okienko nie przepuszczało wystarczającej ilości światła, dlatego w pomieszczeniu paliła się non stop okropnie jasna jarzeniówka.
Podeszłam do małego łóżka, na którym leżał mój wujek. Naprawdę musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć płaczem. Widok ledwo oddychającego Johna z kilometrami bandażów, podłączonego do kilku urządzeń, które drażniąco pikały, nie był nieprzyjemniejszą rzeczą, którą zobaczyłam w moim życiu.   
Cześć. - powiedziałam, gdy usiadłam na niewielkim taboreciku, który stało bok jego posłania.
- Hej. - szepnął, co i tak sprawiło mu trudność.
- Przepraszam cię wujku, tak strasznie przepraszam. - nie wytrzymałam. Łzy jedna po drugiej zaczęły spływać po moich rozgrzanych polikach. - Przepraszam za wszystko, masz przeze mnie same kłopoty.
- Nie gadaj bzdur Bell. I nie przepraszaj. - powiedział, i gdy już miałam się odezwać wtrącił. - I nawet nie zaprzeczaj. - uśmiechnęłam się.
- Musisz mi coś obiecać, John. - zaczęłam po dość długiej chwili, a ten tylko skinął głową, na znak, że słucha. - Obiecaj mi, że nie zostawisz mnie samej. Nie możesz...
- Nie zrobię tego. Z resztą, nigdy nie będziesz sama. Masz chłopców, El. Oni zawsze będą przy tobie. - powiedział, z zaraz po tym wszedł lekarz informując mnie o tym, że John musi odpoczywać, na co ten tylko wywrócił oczami, na co mimowolnie się zaśmiałam. Wyszłam z sali i podeszłam do przyjaciół.
- Co z nim? - zaczął Zayn.
- Boję się... - chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi Niall.
- Nie masz czego. Wszystko będzie dobrze.
- Wy nie rozumiecie. Jeżeli on umrze, wam zostanie przydzielony nowy menager, który zakaże wam kontaktować się ze mną, przeprowadzicie się, a ja będę musiała wyjechać i zamieszkać z dziadkami w Killingworth. Nie wiem, czy jesteście tego świadomi, ale to trochę daleko. I co wtedy? Ja nie chcę kontaktować się z wami tylko przez telefon i Skypa. To będzie koniec nas, koniec naszej przyjaźni, koniec tego wszystkiego, na co tak długo pracowaliśmy. Koniec mnie. Koniec prawdziwej Isabell.

~*~

Cześć miśki!
Przepraszam, że tak późno, bo miałam go dodać wcześniej, ale nie miałam dostępu do komputera.
Co myślicie o rozdziale, który jest trochę dłuższy od poprzednich?
Dziękuję za 10 obserwujących, 80 komentarzy i 2 302 wejścia. :)
Kocham was! Nie możecie wyobrazić sobie, jak bardzo cieszy mnie to, że ktoś to czyta. ;)
Żeby nie przdłużać, czekam na 8 komentarzy i dodaje rozdział. ;p
Buźka. :*

Ev.

10 komentarzy:

  1. Wzruszająca mowa końcowa Isabelli. Zawsze jak wszystko zaczyna się układać, coś się psuję. Mam nadzieję, że Bella będzie silna i da radę. Harry i reszta chłopaków na pewno jej pomogą ;) Czekam na nexta <333

    http://pain-and-love-1d.blogspot.com/
    http://po-obu-stronach-lustra-1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały ;) Czekam na następny.
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty, Ty z tymi komentarzami sobie uważaj, bo będę groźna.
    Rozdział ciekawy, podobał mi się prolog, bardzo podobał *-*
    Zdolniacha <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku.. masz ogromny talent. *_*
    Czekam na kolejny rozdział. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale.. to jaki on miał ten wypadek ? :o
    I weź kochana przystopuj z tymi komentarzami ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny, ale mogłabyś zwolnić z tymi komentarzami.
    Buźki,
    Holly1

    OdpowiedzUsuń
  7. fajnie piszesz.
    wgl podoba mi się to całe opowiadanie, przeczytałam wszystkie rozdziały.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ...;P
    Hi Hey Hallo ;D
    Ubustwiam twój blog. Wspaniale piszesz.

    Czekam na kolejny,
    S.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co ty masz z tym uśmiercaniem ludzi, wiem że John jeszcze nie umarł no ale.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale smutne zdarzenie. Mam nadzieję, że John przeżyje.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy