UWAGA! W rozdziale pojawi się scena +18, czytasz na własną odpowiedzialność.
Nie sądzisz, że powinniśmy już wiedzieć?
Nie sądzisz, że powinniśmy się nauczyć?
Tańczymy wolny taniec w płonącym pokoju.
~*~
~*~
Czasami ludzie,
których kochamy muszą odejść. Czasami życie daje nam niezłego
kopniaka, ale robi to tylko po to, abyśmy sami stwierdzili, czy
jesteśmy wystarczająco silni żeby podołać trudnym wyzwaniom,
które niewątpliwie czekają nas w przyszłości, czy nie
zrezygnujemy, czy nie poddamy się. Szuka naszych słabości, które
potem sprytnie wykorzystuje. A my tak naprawdę nie wiemy z czym
walczymy, bo życie nie daje się poznać. Szukamy pomocy u innych
osób, a one nam pomagają. Do czasu aż im się to nie znudzi nie
zostawią nas samych. Po prostu odejdą...
***
Właśnie całą
siódemką siedzimy w samochodzie i kierujemy się w stronę
schroniska. Dlaczego? Powód jest prosty. Chłopcy już od kilku dni
męczyli mnie narzekaniami, jak to oni bardzo chcą mieć psa. Na
początku udawało mi się wymyślać najróżniejsze wymówki
dlaczego to jest zły pomysł, ale gdy powiedzieli, że nigdy nie
będę samotna kiedy oni będą w trasie, albo na wywiadach zabrakło
mi sprytnego pomysłu na wymiganie się. Po prostu odpowiedziałam
im, że nie chcę mieć w domu żadnego zwierzęcia, ale po ich
kilkugodzinnym nieodzywaniu się do mnie i ignorowaniu mnie nawet
wtedy, gdy prosiłam o podanie soli, wykrzyczałam im coś w stylu „
dość mam waszych debilnych fochów, lepiej ruszcie wreszcie dupy i
jedźmy do schroniska po tego jebanego psa”. I właśnie takim
sposobem gnieździmy, tak my się – ja i Elizabeth, bo Niall
stwierdził, że jej opinia też jest potrzebna, w vanie chłopaków
i słuchamy ich narzekań jak to wolno jedziemy i gdyby Louis
prowadził zamiast Liama bylibyśmy na miejscu już kilka minut temu.
Szczerze? Naprawdę chciałam, żeby jednak marchewkowy kierował.
Moje cierpienia skróciłyby się przynajmniej o kilka długich
chwil. Sądząc po minie Elizabeth miała takie same myśli jak
ja, a teraz posyłała Zaynowi jedno ze swoich morderczych
spojrzeń, bo chłopak zaczął krzyczeć jak bardzo się cieszy, że
wreszcie pozwoliliśmy im na wzięcie zwierzęcia, czego teraz
cholernie żałowałam. Pojechałam z nimi tylko i wyłącznie
dlatego, żeby być pewną, że nie przywiozą mi do domu jakiegoś
ogromnego, starego bydlaka, który będzie tylko jadł, spał i
załatwiał swoje fizjologiczne potrzeby na nasz nowy, kremowy dywan.
Co to to nie. Nie ma takiej możliwości.
Poczułam jak dłoń
Harrego, który siedział obok mnie i zdążył już się trochę
ogarnąć, spoczywa na moim udzie. Chyba zauważył moje
zdenerwowanie i chciał mnie uspokoić, ale niewiele mi to pomogło.
Po kolejnych minutach, które naprawdę strasznie mi się dłużyły
nie wytrzymałam.
- Zamknąć mordy
debile, bo inaczej zawrócimy i nie będziecie mieć żadnego psa! -
ryknęłam najgłośniej jak tylko mogłam, a po chwili wszyscy
umilkli i wpatrywali się we mnie z zaskoczeniem wymalowanym na
twarzach, czym w ogóle się nie przejęłam, tylko zamknęłam oczy
i próbowałam odpocząć. Otworzyłam je dopiero, gdy po kilku
następnych minutach nadal panowała błoga cisza, co raczej nie
było oznaką niczego dobrego. Każdy, no może oprócz Elizabeth,
która znała już moje możliwości i Liama, który musiał skupić
się na drodze, zerkał na siebie z przerażeniem w oczach.
Spojrzałam na El, a po chwili obie dusiłyśmy się ze śmiechu.
- Bardzo zabawne. -
mruknął Zayn, na co zmroziłam go wzrokiem.
- Nie czas na kłótnie
miśki, już jesteśmy. - odezwał się Liam, co było dużym
błędem, bo chłopcy zaczęli przepychać się w stronę drzwi, co
skończyło się tym, że Louis leżał na ziemi przed vanem
przygnieciony Niallem i Zaynem. My tylko przyglądaliśmy się tej
trójce starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Uważajcie, bo wam
schronisko zamknął. - rzuciłam, a oni jak na zawołanie wbiegli
na jego teren. - Banda idiotów. - mruknęłam pod nosem, co
najwidoczniej usłyszała Elizabeth, bo zachichotała krótko.
- Dobra chodź, bo
jeszcze coś zepsują. - westchnęła.
- Co można zepsuć w
schronisku?
- Nie wiem, ale z ich
talentem zaraz rozwalą jakąś klatkę i rzuci się na nich
wściekły doberman. - powiedziała niby żartem, ale ja wiedziałam,
że to mogłoby się stać, dlatego szybko skierowałam się w
stronę dwójki staruszków przyglądających się wygłupom i
niezdecydowaniu chłopców.
- Dzień dobry. -
uśmiechnęłam się pogodnie w ich stronę.
- Dzień dobry. -
odwzajemnili uśmiech. - Wasi przyjaciele są widocznie bardzo
podekscytowani. - zaśmiali się.
- Tak, przepraszam za
te małpy... yy, znaczy za chłopców, ale strasznie chcą mieć psa
no i sami państwo widzą jakie są tego skutki. - westchnęłam.
Stałyśmy i rozmawiałyśmy z małżeństwem jeszcze jakieś dobre
pół godziny nim One Direction zdecydowało się na psa, który
okazał się słodkim, małym, białym labradorem. Postanowiliśmy
jeszcze dokupić dla niego smycz, obrożę, miskę i posłanie.
- No, Lucky – bo
tak nazwali zwierzę – jak podoba ci się twój nowy dom? - mówił
do niego Louis, kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, a ten tylko
radośnie zaszczekał i pomerdał ogonem. - To co, idziemy na
spacerek?
- Dajcie mu trochę
odpocząć. - westchnęłam i opadłam na kanapę. - Dopiero co
wróciliśmy.
- No i co z tego? -
wtrącił Harry. - Idziesz ze mną, bez gadania.
- Ej, a my? - jęknął
Lou.
- Wy nie. - posłał
im spojrzenie w stylu muszę-mieć-jakąś-wymówkę-by-z-nią-pogadać.
Bez sprzeciwu założyłam psu obrożę i przypięłam do smyczy, a
już po chwili spacerowałam z Harrym, który splótł nasze dłonie
i prowadził Lucky'iego. - Jak się trzymasz, mała? - zaczął po
chwili ciszy.
- Ciężko mi, ale
daję radę. Mam ciebie, chłopaków. Jest dobrze. - uśmiechnęłam
się, a ten tylko mocniej ścisnął moją dłoń. - Kocham cię
Hazz. - powiedziałam, on przyciągnął mnie do siebie i
pocałował, a pode mną ugięły się kolana. Z resztą działo się
to za każdym razem, gdy to robił. Niesamowite uczucie. Nasze
języki tańczyły ze sobą tylko im znany taniec. Nagle oddychanie
stało się zupełnie zbędną, nieważną, niepotrzebną
czynnością. Liczyła się tylko ta chwila, którą przerwało
szczekanie psa. Najwidoczniej znudziło mu się spacerowanie, nie
dziwię się. Dzień był wyjątkowo chłodny i nieprzyjemny.
- Ja też cię
kocham, mała. - znów złapaliśmy się za ręce i z uśmiechami na
twarzach ruszyliśmy w stronę domu. Droga zleciała wyjątkowo
szybko i już po kilku minutach znajdowaliśmy się w ciepłym
mieszkaniu. Chłopcy razem z Elizabeth siedzieli w salonie i
prawdopodobnie oglądali jakiś horror. Skąd te wnioski? Niall z
kabanosem w ręku, którym nerwowo wymachiwał nie trafiając do ust,
krzyczał coś w stylu „nie otwieraj tej szafy, debilko, nie
otwieraj jej!”, a Zayn jak gdyby nigdy nic śmiał się, tak jak
zawsze na horrorach, nieważne jakie były - naprawdę straszne czy
totalnie kiczowate, on po prostu się śmiał, co czasem było
irytujące. No bo wyobraźcie sobie taką sytuację: siedzicie ze
znajomymi i oglądacie serio przerażający film. Boicie się,
zasłaniacie sobie oczy rękoma, podciągacie kolana do twarzy, a tu
taki Zayn zaczyna się głośno śmiać. Czasami mam ochotę podejść
do niego i walnąć go z całej siły, ale powstrzymuję się tylko
ze względu na to, że jest światowej sławy gwiazdą i raczej
nieciekawie by było, gdyby wylądował w szpitalu z powodu
uszczerbku na zdrowiu... Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Bell, słuchasz
mnie? - usłyszałam głos Zayna.
- Co?
- Ahh... - westchnął.
- Robimy maraton filmowy. Przyłączysz się?
- Jasne. -
odpowiedziałam i usiadłam pomiędzy Elizabeth i Harrym. Tak
spędziliśmy cały dzień i wieczór. Dopiero koło północy, gdy
wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że dla każdego z nas to był
męczony dzień, udałam się do swojego pokoju. Weszłam do
łazienki i zaczęłam zrzucać siebie ubrania. Stanęłam pod
prysznicem i odkręciłam wodę. Uwielbiałam gorące prysznice,
odprężały mnie i pozwalały się zrelaksować. Namydliłam ciało
brzoskwiniowym żelem pod prysznic. Spłukałam pianę, wyłączyłam
natrysk i wyszłam z kabiny. Stanęłam na miękkim, białym
dywaniku wycierając wilgotną skórę i narzuciłam na siebie za
dużą koszulkę Harrego i legginsy, które służyły mi za piżamę.
Wyszłam z łazienki
akurat w tym momencie, gdy do pokoju wchodził Loczek. Położyłam
ubrania na krześle, podeszłam do niego i wtuliłam się w jego nagi
tors. Podniosłam głowę i wpiłam się w jego usta. Odwzajemnił
pocałunek, który był niezwykle namiętny. Jego ręce zaczęły
błądzić pod moją koszulką, a ja wplotłam palce w jego loki.
Nasze oddechy przyśpieszyły, serca wybijały własny rytm, języki
uczyły się nowego, jeszcze bardziej doskonałego tańca. Harry
zręcznie zdjął ze mnie koszulkę, którą rzucił w kąt pokoju, a
mnie przeniósł na łóżko. Wiedziałam do czego to prowadzi i całą
sobą tego pragnęłam. Loczek spojrzał w moje oczy, a ja
przygryzłam wargę i ponownie go pocałowałam. Zjechałam dłońmi
niżej tak, aby zdjąć jego spodnie, które w tamtym momencie bardzo
mi przeszkadzały. Chłopak zrobił to samo, a po chwili zostałam
już w samej bieliźnie. Zjeżdżał wargami coraz niżej, dokładnie
całując każdą część mojego rozgrzanego ciała, a gdy dotarł
do biustonosza, włożył rękę pod moje plecy i walczył z jego
zapięciem. Pomogłam mu go rozpiąć i po sekundzie górna część
mojej bielizny leżała na dywanie. Jego oczom ukazały się moje
dwie piersi, które natychmiast zaczął obdarzać pocałunkami
sprawiając mi przy tym ogromną rozkosz. Z moich ust wyrwało się
głośne westchnienie. Harry tylko się uśmiechnął i zjechał na
mój brzuch zahaczając palcami o gumkę bielizny, która po
chwili, tak jak reszta ubrań, wylądowała na podłodze.
Uśmiechnięty Loczek musnął tylko ustami moją kobiecość,
powrócił do moich ust gwałtownie, zachłannie się w nie wpijając
i zaczął zdejmować swoje bokserki. Wchodził we mnie spokojnie,
nie chcąc sprawić mi bólu, a ja cicho pojękiwałam. Zaczął
poruszać się szybciej, doprowadzając nas tym samym do szczytów
rozkoszy. Wbiłam paznokcie w jego plecy, a moje ciało wygięło się
w łuk. Opadliśmy zmęczeni na łóżko wtulając się w siebie i
błyskawicznie zasnęliśmy.
***
- Dziewczyny, nie
widziałyście gdzieś mojej koszulki w paski?! - do moich uszu
dobiegł wrzask Lou.
- Lou, zlituj się,
masz setki bluzek w paski! - odkrzyknęła mu Elizabeth.
- No ale to ta, którą
niedawno kupiłem!
- Na żyrandolu Zayna
jakaś wisi, sprawdź! - wydarłam się, a po chwili słyszałam
tylko jak marchewkowy drze się na mulata, że ten kradnie mu nowo
zakupione koszulki. Zachichotałam pod nosem i włączyłam
telewizor. Nie przeszło pięć minut, a znów można było usłyszeć
jakieś wrzaski.
- Isabell! Którą
koszulkę mam włożyć? - przede mną stanął Malik trzymając w
ręku dwie bluzki. - Tą w kropki czy zwykłą czerwoną?
- Zayn... one są
identyczne. - westchnęłam.
- Nieprawda! -
zbulwersował się chłopak. - Ta ma kropki!
- Załóż tą
czystą... - mruknęłam i skierowałam wzrok w stronę Elizabeth,
która posyłała mi rozbawione spojrzenie. - Masakra. -
powiedziałam bezdźwięcznie, a dziewczyna się zaśmiała.
- Zielona czy
niebieska?! - tym razem Liam.
- Niebieska, w
zielonej ci nie do twarzy!
- BELL! Żel do
włosów mi się skoczył, ratuj! - przypuszczam, że ryk Malika
dało się usłyszeć na drugim końcu Londynu.
- Co za debile. -
mruknęłam pod nosem i udałam się na górę uspokoić trochę
towarzystwo. Weszłam do swojej łazienki wyjmując z kosmetyczki
upragniony żel do włosów Zayna i dałam mu go. Rzucił się na
mnie, jakbym trzymała w ręku co najmniej diament, prawie mi ją
urywając. - Nie ma za co. - prychnęłam w jego stronę, a ten
tylko kiwnął głową. Udałam się w stronę pokoju Harrego, bo
chyba tylko on i Niall, który już od godziny siedzi w kuchni i żre
kurczaka z wczoraj, bo jak twierdzi „tylko jedzenie pomaga mu na
stres”, zachowuje się w miarę cicho. Uchyliłam drzwi i
parsknęłam śmiechem na widok mojego chłopaka stojącego przed
lustrem, układającego sobie włosy i mówiącego do własnego
odbicia „jesteś bogiem Styles, żadna ci się nie oprze”.
- O, Bell. -
widocznie speszyła go moja obecność.
- Witam cię Bogu
Stylesie. - mimowolnie zachichotałam, a chłopak posłał mi
mrożące spojrzenie. - Nie potrzebujesz mojej pomocy?
- Nie, już
skończyłem i wyszło jak zawsze bosko. - uśmiechnął się, co
momentalnie odwzajemniłam.
- Dobra, idę
zobaczyć, czy Zayn zostawił mi choć trochę żelu do włosów. -
puściłam do niego oczko i zniknęłam za drzwiami. Zeszłam na
dół, a chłopcy znęcali się nad biednym Niallem, który miał
już łzy w oczach. Mówiąc znęcali mam na myśli oczywiście
jedli jego kurczaka. - Zbierajcie się, bo się spóźnicie. -
powiedziałam, ale chyba nikt nie słyszał. - Jeżeli za sekundę
nie zobaczę was przy drzwiach nie idziecie na żadne spotkanie! -
ryknęłam, a chłopcy momentalnie zaczęli zakładać buty i
wychodzić na dwór. W kuchni pojawił się Harry muskając tylko
moje usta i dołączając do reszty.
- Nareszcie, święty
spokój. - usłyszałam westchnięcie Elizabeth, która tak samo jak
ja miała dość tego gwaru. - Nie rozumiem, szykują się jakby
szli na jakąś galę, a nie na zwykłe spotkanie z nowym menagerem.
- Proszę cię, jest
jeszcze gorzej, na galach przynajmniej mają stylistki... -
zaśmiałyśmy się.
- Bell... między
nami wszystko jest w porządku? Znaczy nie chodzi mi o przyjaźń,
ale...
- Tak. - przerwałam
jej i uśmiechnęłam się. - Dobra, chyba nie będziemy siedzieć w
domu, jak pogoda za oknem jest taka boska? Bierz Lucky'iego i lecimy
na spacer. - powiedziałam radośnie i zawołałam psa, który
przybiegł w kilka sekund i zaczął wesoło szczekać. Zarzuciłyśmy
na siebie bluzy i udałyśmy się w stronę parku.
- Powiedz mi, po co
chłopcom nowy menager? - zapytała Elizabeth. - Harry ci chyba coś
o tym wspominał, no nie?
- Cały mangament
stwierdził, że na czas pobytu Johna w szpitalu One Direction
potrzebuje nowego menagera. Wiesz, ogólnie nie mam nic przeciwko
zważywszy na to, że on potrzebuje odpoczynku, ale ich szefowie
zachowują się tak, jakby on miał umrzeć, co jest niemożliwe, bo
sama wiesz, że jego stan jest już o wiele, wiele lepszy. Także
nie wiem po co te wielkie zamieszanie. - westchnęłam.
- Ale nadal będą z
nami mieszkać?
- Szczerze mówiąc
nie mam pojęcia, oni sami jeszcze do końca nie wiedzą. Właściwie
to ich wiedza w tych sprawach sięga zera, bo nikt im nic nie mówi.
- skrzywiłam się. - Mówię ci, Modest! traktuje ich jak dzieci.
Szkoda gadać. - dokończyłam, a niebo powoli zaczęło przybierać
ciemnoszarą barwę. Pojedyncze krople deszczu zaczęły spadać na
ziemię, a ludzie w pośpiechu zaczęli szukać miejsca do
schronienia się. Deszcze w Londynie nie przypominały mżawek,
wręcz przeciwnie. Jeśli już padało, były to długie burze,
które mogły trwać nawet kilka godzin. - Lepiej się pośpieszmy.
- powiedziałam do Elizabeth, która natychmiast przyśpieszyła
tempo. Ostatnie kilkanaście metrów biegłyśmy, a gdy dotarłyśmy
do domu padłyśmy zmęczone na podłogę. - Mamy strasznie słabą
kondycję. - wysapałam, a po chwili usłyszałam głos, który z
pewnością nie należał do El.
- A to jest właśnie
moja dziewczyna i jej przyjaciółka Elizabeth. - zerwałam się z
podłogi jak oparzona i stanęłam przed niskim, pulchnym, łysym
gościem, który najprawdopodobniej miał zostać ich tymczasowym
menagerem.
- Witam, jestem
Isabell. - uśmiechnęłam się, ale tylko dla tego, że widziałam
miny chłopców powstrzymujących się od parsknięcia śmiechem.
Wyciągnęłam do niego rękę, a on tylko na nią spojrzał i z
pogardą powiedział:
- Nie wyglądasz mi
na sławną.
- Nie jestem sławna.
- prychnęłam, a ten tylko posłał mi współczujący uśmiech, a
gdy zobaczył Lucky'iego biegającego po domu z piłeczką walnął:
- Nie życzę sobie
żadnych zwierząt.
- Nie wiedziałam, że
jesteśmy na koncercie życzeń. - warknęłam w jego stronę.
- Uważaj co mówisz,
gówniaro. - traciłam cierpliwość, co pewnie każdy zdążył już
zauważyć, bo co chwila posyłali mi uspokajające spojrzenia.
- Chciałabym
przypomnieć, że jest pan w moim domu i w każdej chwili mogę stąd
pana wyrzucić, więc proszę łaskawie się zamknąć i
przynajmniej udawać miłego. A jeżeli ma pan z tym jakiś problem
nie trzymamy tu pana na siłę. W każdym momencie może pan wyjść,
co będzie niewątpliwie najlepszym co mnie w życiu spotkało. -
powiedziałam spokojnie, a kolesia najprawdopodobniej zatkało.
Jednak po chwili otrząsnął się i zaczął:
- Nie waż się tak
do mnie mówić, dziecko.
- Stary, gruby, łysy
zgredzie! - krzyknęłam, a chłopców skręcało ze śmiechu. -
Jeżeli jeszcze raz usłyszę z twoich ust słowo wypowiedziane z
jakąkolwiek pogardą do któregoś z moich przyjaciół,
przysięgam, że zrobię ci krzywdę. A teraz rusz dupę i wynoś
się z mojego domu. - stanęłam obok drzwi i mu je otworzyłam. -
Nie do zobaczenia! - krzyknęłam gdy wychodził,a chłopcy nie
przejmując się tym, że on może ich jeszcze usłyszeć wybuchnęli
śmiechem.
- Ja cię kocham
dziewczyno. - wysapał Zayn gdy brał oddech.
- Nie pozwalaj sobie.
- prychnął w jego stronę Harry i musnął moje usta.
- Głodna jestem. -
powiedziałam i udałam się do kuchni. Za mną przyszli chłopcy,
którzy tradycyjnie usiedli na swoich miejscach przy stole. - Co
jemy? Pizza czy spaghetti?
- Pizza! -
wykrzyknęli równocześnie, a ja zabrałam się za robienie ciasta.
W kieszeni spodni poczułam wibracje. Szybko umyłam ręce, które
miałam w mące i odebrałam telefon.
- Halo? -
powiedziałam radośnie. - Tak, jestem. Tak, zgadza się. -
odpowiadałam na pytania. - Rozumiem. Ale co się stało, że pan
dzwoni? - zapytałam, a odpowiedź tak bardzo mną wstrząsnęła,
że nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Opadłam
tylko na podłogę, ale nie płakałam, nie byłam w stanie. Chłopcy
natychmiast się przy mnie znaleźli i pytali o to, co się stało.
Po kilkunastu minutach, kiedy wreszcie dotarły do mnie słowa,
które usłyszałam wyszeptałam tylko:
- On umarł.
***
Pogrzeb odbył się
w skromnym, rodzinnym gronie, ale oczywiście nie zabrakło chłopców
i Elizabeth. Wszyscy płakaliśmy, nie wstydziliśmy się tego. John
był wart naszych łez. Nie pamiętam wiele, wiem jedynie, że
zemdlałam i obudziłam się już w domu, w którym byli chłopcy i
ich nowy menager. Nie wyprowadzali się, dzięki Bogu. Paul
stwierdził, że mogą zostać by uniknąć kolejnego „zamieszania”,
ale myślę, że po prostu podobał mu się ogromny telewizor w
salonie. Z resztą, mało mnie to obchodziło.
Udałam się do
kuchni, w której był ten stary zgred. Rozmawiał przez telefon, co
nie bardzo mną ruszyło. Podeszłam do niego, wyrwałam mu komórkę
z ręki i rozłączyłam się.
- Posłuchaj mnie. -
powiedziałam, zanim zaczął wrzeszczeć. - Musisz powiedzieć
chłopakom, że nie pozwoliłeś mi tu zostać, bo to źle by
wpłynęło na ich reputację, czy coś takiego. Ogólnie masz
nawciskać im kitów. Musze wyjechać, a nie chcę, żeby wiedzieli,
bo znając ich nie puściliby mnie nigdzie.
- Mam ich okłamać?
- No tak, przecież
oni i tak cię nie lubię, co to zmieni?
- Dobra. Ale mam
jeden warunek. - powiedział, a ja skinęłam głową na znak, że
słucham. - Nie wrócisz tu. Nigdy więcej cię już nie zobaczę.
Umowa stoi?
- Stoi.
***
- Kocham cię Harry,
wiesz? Nigdy nie przestanę. - wtuliłam się w tors chłopaka i
próbowałam powstrzymać łzy.
- Ja też cię
kocham, mała. - odpowiedział mi i mocniej przytulił. - Coś się
stało?
- Nie mogę ci tego
mówić bez powodu? - wysiliłam się na uśmiech i musnęłam jego
wargi, co potem przerodziło się w coś bardziej namiętnego.
Włożyłam w to jeszcze więcej pasji i pożądania. On nawet nie zdawał
sobie sprawy z tego, że to nasz ostatni pocałunek.
***
- Zayn! - wtuliłam
się w tors chłopaka. - Obiecaj mi coś.
- Co takiego?
- Ułożysz sobie
życie, poznasz dziewczynę, zakochasz się w niej, weźmiecie ślub
i będziecie razem szczęśliwi, okej? - mówiłam ze
łzami w oczach.
- Obiecuję, Bell,
obiecuję. - szepnął w moje włosy. Wiedziałam, że do końca nie
wie o co chodzi, ale nie pytał. Nie pytał, bo mi ufał.
***
- Cześć marchewko,
mogę?
- Ty zawsze. -
powiedział, a ja od razu zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Jesteś moim
przyjacielem, wiesz Lou? To nigdy się nie zmieni, nigdy. - mówiłam.
- Nawet jak zniknę. - szepnęłam tak, aby nie usłyszał i starłam
pojedynczą łzę.
- Ty też jesteś
moją przyjaciółką, najlepszą. Wiem, że mnie nie zostawisz. -
uśmiechnęłam się i zniknęłam za drzwiami.
***
- Bell! Z nieba mi
spadłaś, głodny jestem! Ugotujemy coś, razem? Tak jak kiedyś.
No chodź nie daj się prosić. - ciągnął mnie za rękę, a po
moim policzku spłynęła łza. - Co się dzieje?
- Nic, Niall, nic.
Musisz nauczyć się sam gotować, co będzie, jak wyjadę? Nie
poradzisz sobie. - zaśmiałam się, choć w gardle rosła mi
ogromna gula.
- Przecież jesteś
moją przyjaciółką, nie zostawisz mnie.
- Jestem. Na zawsze.
***
- Co tam, Bell? -
usłyszałam gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju. - Muszę
się poznać z Danielle, niedługo przyjeżdża. Na pewno ją
polubisz.
- Tak, też tak
myślę. Wiem, że nie mieliśmy ze sobą jakiegoś super kontaktu,
ale dziękuję ci za wszystko, Liam.
- Do usług. Nie
powiem im, nie martw się.
- O czym?
- Wyjeżdżasz. -
powiedział, a ja zamarłam. - Jesteś pewna, że to dobra decyzja?
- Niczego nie jestem
pewna. Ale nie mogę zostać. Za dużo mi tu o nim przypomina Liam,
za dużo. - powiedziałam i wyszłam.
***
Stałam przed domem.
Była jakaś 3 nad ranem. Łzy ciągle spływały po moich
policzkach, ale nie zamierzałam ich osuszać. To i tak nic by nie
dało. Już tęskniłam za nimi. Czułam w sobie ogromną pustkę. W
każdym z nich została cząstka mojego serca, która mam nadzieję zachowają jak najdłużej.
Wyłączyłam telefon,
który zostawiłam przed drzwiami. Nie chciałam mieć z nimi żadnego
kontaktu, żadnego. Nie chciałam, żeby mnie szukali. Nie chciałam
ich widzieć, nie teraz.
Pragnęłam jedynie
zapomnieć.
Zapomnieć o moim
życiu z One Direction i zacząć funkcjonować bez niego.
~*~
Hej kochane!
Na początek małe wyjaśnienie dotyczące wymaganej ilości komentarzy pod poprzednim rozdziałem.A mianowicie, jest ona tak duża, ponieważ potrzebowałam sporo czasu, aby napisać właśnie to zakończenie, które, sami musicie przyznać, jest dłuższe od innych chapterów. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. :)
Przechodząc do rzeczy.
Dziś kończę pierwszą część opowiadania, jeżeli tylko chcecie niedługo ruszy druga, na którą mam już fajne pomysły. Dajcie więc znać w komentarzach, czy dalsze pisanie ma sens. :)
Chciałabym bardzo podziękować, za każde wyświetlenie, każdy komentarz i każdego obserwatora. Nie wiecie nawet jaką radość mi tym sprawiacie. ♥
Chciałabym również prosić, żebyście zostawili po sobie ślad w postaci komentarza, bo bardzo ciekawi mnie ile osób to tak naprawdę czyta. :)
Żeby nie przynudzać, to tyle.
Jeżeli macie jakieś pytania kierujcie je na maila :
evil_and_1d@wp.pl
Do napisania wkrótce.
Evil.
Ej no... ona nie może wyjechać ;c Nie wiesz jak ja ryczę, masz za to opierdziel.
OdpowiedzUsuńPisz następną część, ja Ci to nakazuję.
♥
To oczywiste, że masz pisać kolejną część! :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajne. :3
Pewnie, że masz pisać dalej. Ty wgl masz jakie wątpliwości ?! Ja tu płacze. Po prostu nie mogę się doczekać kolejnej części... Czekam, byle nie za długo ;)
OdpowiedzUsuńhttp://po-obu-stronach-lustra-1d.blogspot.com/
http://pain-and-love-1d.blogspot.com/
Chcemy, chcemy. Nie wiem, po co w ogóle pytasz, to chyba oczywiste. :>
OdpowiedzUsuńJasne, że chcemy następną część! c:
OdpowiedzUsuńwow, świetnie piszesz *o* zapraszam do siebie http://why-dont-they-stay-young.blogspot.com/ dodałam dzisiaj nowy rozdział x
OdpowiedzUsuńOMG !!!!!! PISZ PISZ PISZ <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Bardzo bym chciała przeczytać kolejną część. :)
OdpowiedzUsuńJuż koniec ? :( Ja nie chcę ! ;/ Masz pisać kolejną część ! Rozumiesz ? !!! <3 POZDRAWIAM : Kaśka . <3 : )
OdpowiedzUsuńCzemu, czemu to już koniec?
OdpowiedzUsuń