Następny rozdział = 8 komentarzy.
Spojrzeć na świat oczami drugiego człowieka.
Poznać nową definicję życia.
~*~
Czasami każdy
człowiek musi zastanowić się czym jest dla niego życie. Darem?
Przekleństwem? A może jednym i drugim? Każdy musi podejmować
decyzje. Niekiedy banalnie proste, ale zdarzają się takie, którym
nie potrafimy podołać przez wiele lat, z którymi umieramy. A nie
ma nic gorszego niż śmierć ze świadomością, że mogliśmy coś
zrobić, czemuś zapobiec, ale nie zrobiliśmy tego. Nie
powiedzieliśmy sobie, jak bardzo się nienawidzimy, lubimy, kochamy.
I tu pojawiają się następne pytania.
Czy wierzymy w
nienawiść?
Czy wierzymy w
przyjaźń?
Czy wierzymy w
miłość?
Tak? Nie?
Udowodnijmy to.
***
Już kilka godzin
leżałam bez ruchu próbując zasnąć. Było mi strasznie
niewygodnie, bolała mnie każdy, nawet najmniejszy, mięsień, oczy
niemiłosiernie szczypały, a pojedyncze łzy paliły blade policzki.
Kolejny zły sen. Ostatnio męczą mnie coraz częściej. Nie mam
siły na walkę z nimi. Bo po co? I tak prędzej czy później wrócą.
Zawsze to robią w najmniej oczekiwanym momencie, wtedy, kiedy
wszystko zaczyna się układać w jedną, konkretną całość.
Nienawidzę snów o
rodzicach. Uświadamiają mi jak bardzo za nimi tęsknię, jak bardzo
mi ich brakuje i jak bardzo chciałabym, żeby tu byli. Potrzebowałam
ich obecności. Już tak dawno nikt nie nakrzyczał na mnie za to, że
olewam sobie naukę i cały dzień poświęcam na rozmowy i
spotykanie się z Elizabeth. Wtedy to było dla mnie przekleństwo,
teraz oddałabym wszystko żeby chociaż przez chwilę z nimi
porozmawiać, przytulić się do nich. Uzależniłam się od ich
dotyku, obecności, zapachu. A swoją drogą zawsze ładnie pachnęli.
To dzięki mamie, która miała niezwykle dobry gust w dobieraniu
perfum. Co roku na święta dostawaliśmy nową buteleczkę z
cudownie pachnącym płynem, zawsze innym, zawsze wyjątkowym i
pięknym, zawsze pasującym do naszych osobowości. Tata natomiast
dbał o naszą biżuterię. Nikt nie potrafił lepiej dobrać
kolczyków albo naszyjnika do strojów. Był opanowany i spokojny, a
w naszej rodzinie to naprawdę stanowiło rzadkość. Wszyscy
świetnie się dogadywaliśmy, mówiliśmy sobie o wszystkim. Nie
mieliśmy przed sobą tajemnic. Żadnych. Nawet jeśli chodziło o
jakąś błahostkę. W każdą niedzielę jedliśmy wspólny obiad i
wychodziliśmy na spacer do parku niezależnie od tego jaka była
pogoda. Nie przeszkadzał nam deszcz ani śnieg, co w Nowym Jorku
było raczej rzadkością. Pogoda stanowiła nieistotny element dnia.
Znów próbowałam
zasnąć i znów moje starania poszły na marne. Kręciłam się
tylko na łóżku starając się znaleźć jakąś wygodną pozycję,
co było naprawdę trudne biorąc pod uwagę ból mięśni i kości,
które strzykały pod wpływem każdego, nawet najłagodniejszego,
ruchu. W końcu nie wytrzymałam. Wstałam z łóżka i udałam się
w stronę kuchni. Powoli zeszłam ze schodów starając się przy tym
zachowywać cicho. W zasadzie niepotrzebnie, bo tych debili nawet
wybuch bomby by nie obudził. Chodziło bardziej o Elizabeth, która
miała bardzo lekki sen, a gdy już się obudziła nie mogła potem
ponownie zasnąć.
Weszłam do
pomieszczenia i udałam się w stronę lodówki. Zimna woda była
rzeczą, której w tym momencie bardzo potrzebowałam. Gdy już
zaspokoiłam swoje pragnienie cicho weszłam po schodach i
skierowałam się w stronę pokoju Loczka. Najwyżej go obudzę.
Jeśli to w ogóle jest możliwe... Praktycznie bezgłośnie
otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg. Chłopak leżał na łóżku
z telefonem w ręku.
- Czemu nie śpisz? -
spytałam siadając obok niego.
- Jakoś mi się nie
chce. - odpowiedział lekko zmieszany.
- Jest trzecia nad
ranem Hazz, nie wmówisz mi że nie chcesz spać. - powiedziałam
spokojnym tonem.
- Nieważne. Lepiej
powiedz mi co się stało, że tu jesteś.
- Miałam zły sen i
przyszłam do ciebie. - westchnęłam, z żalem stwierdzając, że
nic z niego nie wyciągnę. - Mogę?
- Pewnie. - odparł
szybko po czym przesunął się na bok tym samym robiąc dla mnie
miejsce. Położyłam się obok niego kładąc głowę na jego
torsie. - Dobranoc mała. - szepnął i musnął moje czoło.
- Dobranoc. -
odpowiedziałam mi i zamknęłam oczy czekając na sen, który tym
razem przyszedł zaskakująco szybko.
***
Leniwie otworzyłam
oczy i rozejrzałam się po pokoju, który jak się potem okazało
nie był mój. Gwałtownie zerwałam się z łóżka aby po chwili
wylądować na podłodze przez potknięcie się o spodnie, które z
pewnością nie należały do mnie. I dopiero wtedy mnie olśniło.
Spałam w pokoju Harrego, bo w nocy miałam zły sen. Tylko pozostała
jedna, dość ważna, niewyjaśniona sprawa. Gdzie do jasnej cholery
jest Loczek? Rozumiem, że mógł wcześniej się obudzić, ale
biorąc pod uwagę dość wczesną godzinę, a jest dokładnie 6:09,
i to, że gdy chłopacy mają wolne wstają nie wcześniej jak o 10,
to naprawdę było bardzo podejrzane.
Po jako-takim
ogarnięciu się postanowiłam zejść na dół. Cicho pokonywałam
stopnie schodów aż wreszcie udało mi się dojść do celu. Jak
widać moje starania poszły na marne, bo wszyscy domownicy siedzieli
w salonie i zawzięcie o czymś szeptali. Nie chciałam im przerywać.
Szczerze mówiąc byłam strasznie ciekawa co nakłoniło ich do tak
wczesnej pobudki. Starałam się wychwycić choć części ich
rozmowy, co nie było trudne, bo raczej nie starali się zachowywać
cicho.
- A co jeżeli mu się
coś stało? Nie pomyślałeś o tym? - do moich uszu dobiegł
wyraźny głos Elizabeth.
- No błagam, co
mogło mu się niby stać? - Liam? Tak, chyba tak.
- Człowieku, nie ma
go w domu od wczoraj.
- Skąd wiesz?
Czatowałaś przy drzwiach? - zakpił.
- Tak się składa,
że praktycznie całą noc nie spałam i wyobraź sobie, że nie mam
aż tak złego słuchu, żeby nie usłyszeć czy przypadkiem ktoś
nie wchodził do domu.
- Kłótnią nic nie
zdziałacie. - odezwał się jakiś inny głos.
- To wytłumacz jej
Louis, że nic mu się nie stało.
- Ty chyba sam w to
nie wierzysz, Li. Nie ma go w domu od ponad sześciu godzin, a to
niemożliwe żeby pracował, bo dzwoniłem do jego biura. Z resztą,
na pewno odezwałby się, przecież go znasz. - szczerze mówiąc
pierwszy raz słyszałam marchewkowego tak bardzo opanowanego i
poważnego.
- Chyba powinniśmy
powiedzieć Isabell. - wtrącił Zayn.
- Oszalałeś?
Zwariował, on zwariował. - Harry.
- On ma rację. -
powiedziała Elizabeth. - To jest jej wujek, ona musi o tym
wiedzieć. Z resztą, chyba lepiej jak jej powiemy niż żeby miała
sama się domyślać?
- Tak, lepiej. Ale my
nawet nie wiemy czy jest się w ogóle o co martwić. - warknął
Harry.
- Człowieku,
oprzytomniej! - najwidoczniej straciła cierpliwość. - Ile razy on
nie wracał do domu na noc? Hm? Stawiam że zero!
- Zamknij się, bo ją
obudzisz.
- Może tak byłoby
lepiej.
- A od kiedy ty się
tak o nią troszczysz? Jakoś nie miałaś zbyt dużych wyrzutów
sumienia, gdy sobie wyjechałaś z chłoptasiem do Hiszpanii!
- Skończ już ten
temat, Styles. Jakbyś nie zauważył próbuję to naprawić!
- Pff, słyszeliście
ją?! - zakpił. - Ona stara się to naprawić. - mówił cienkim
głosikiem.
- Nie grab sobie
Styles, bo...
- Zamknijcie się
już. - odezwałam się wchodząc wgłąb pokoju. Straciłam
cierpliwość, nie miałam ochoty na kolejną kłótnię. - Możecie
mi wytłumaczyć o co tu chodzi?
- Jak dużo
słyszałaś? - zapytał Liam.
- Wystarczająco dużo
by stwierdzić, że czegoś mi nie mówicie, i że John już długo
nie wraca do domu. No więc? Ktoś łaskawie mi to wytłumaczy? -
spojrzałam na każdego po kolei, a oni utkwili wzrok w podłodze. -
Ludzie!
- Boimy się, że
Johnowi... - zaczęła Elizabeth, ale Harry nie pozwolił jej
dokończyć.
- Brednie, to
wielkie...
- Hazz, proszę cię.
- tym razem to ja mu przerwałam. - Daj jej dokończyć. -
powiedziałam stanowczo, a on mruknął kilka przekleństw pod nosem
i odwrócił się w stronę okna.
- Boimy się, że
Johnowi mogło się coś stać, Bell. Nie wrócił do domu na noc,
nie odbiera telefonu, nie daje znaku życia. Martwimy się i
chcieliśmy zadzwonić do... - nie dokończyła, bo przerwał jej
dźwięk mojego telefonu. Szybko pobiegliśmy na górę o mało nie
zabijając się na schodach. Po wejściu, chociaż może lepsze by
było określenie „po wbiegnięciu do mojego pokoju, przy którym
prawie nie wyważyliśmy drzwi, które nagle stały się trudne do
ogarnięcia”, zaczęły się poszukiwania telefonu, którego
dzwonek ciągle brzmiał. W końcu po chwili, która wydawała się
być naprawdę długa, Zayn znalazł zgubę i natychmiast mi ją
przyniósł. Drżącym palcem nacisnęłam zieloną słuchawkę, tym
samym nawiązując połączenie z „Numerem Nieznanym”.
- Tak? - odezwałam
się cichym głosem, a mężczyzna po drugiej stronie uświadomił
mnie o zaistniałych wydarzeniach i nim zdążył przejść do sedna
sprawy po moich policzkach płynęły łzy. Chłopcy i Elizabeth
natychmiast się przy mnie zjawili, a po ich minach można było się
domyślić, że podejrzewają co się stało. Po tym gdy lekarz
skończył już mówić, jak bardzo mu przykro i żebym jak
najszybciej przyjechała do szpitala, co w tamtym momencie było
okropnie drażniące, rozłączyłam się, upadłam na kolana i
żałośnie płakałam. Nie obchodziło mnie to, że w tym samym
pokoju stoi szóstka moich przyjaciół ani nawet to, że teraz
powinnam być już w drodze do szpitala.
- On żyje, prawda? -
usłyszałam cichy szept Zayna, któremu po tych słowach głos się
załamał. Każdy wstrzymał oddech, tak jakby bali się, że
mogliby nie usłyszeć moich słów, a ja nie byłam w stanie mówić.
Pokiwałam jedynie głową, a po chwili usłyszałam jak przyjaciele
wychodzą z pokoju i najprawdopodobniej kierują się w stronę
wyjścia z domu.
- Święty Tomasz. -
szepnęłam tylko w kierunku Harrego, który jako jedyny został, a
ten najprawdopodobniej wysłał sms-a do któregoś z chłopaków,
po czym usiadł obok mnie i przytulił.
Siedziałam na
podłodze wtulona w Loczka, który mruczał do mojego ucha
uspokajające słowa i głaskał moją głowię. Znał mnie na wylot.
Wiedział co zrobić, abym się uspokoiła i przestała płakać.
- Cicho maleńka,
wszystko będzie dobrze, on jest silny, wyjdzie z tego. Ciii... -
szeptał.
- A co jeśli nie
wyjdzie? Nie mam nikogo oprócz niego. On nie może umrzeć, nie
może Hazz, nie teraz... Nawet go nie przeprosiłam, rozumiesz? -
mówiłam, a po chwili znów wybuchnęłam żałosnym płaczem.
- Nie umrze,
obiecuję, nie umrze. - westchnął.
***
- Co z nim? -
zapytałam od razu, gdy zobaczyłam chłopców. Nie wyglądali
ciekawie, mieli ogromne sińce pod oczami, a te z kolei były
strasznie czerwone. Na ich twarzach nie widniał nawet cien
uśmiechu. Przypuszczam, że wyglądałam tak samo. Jedynie
Elizabeth starała się pokazać, że wszystko jest okej, ale,
szczerze mówiąc, w ogóle jej to nie wychodziło, bo choć usta
wykrzywiały się w radosny grymas, oczy nadal pozostały smutne i
bez wyrazu. Chwyciłam Harrego za rękę i przygotowałam się na
najgorsze wieści, a ten ścisnął ją, jakby w ten sposób chciał
przekazać, że jest przy mnie i mogę liczyć na jego wsparcie.
Szczerze? Nie wyobrażam sobie tej chwili bez Loczka. Nie wyobrażam
sobie, że mogłoby go tu nie być. Bo tak bardzo go
potrzebowałam...
- Podobno najgorsze
jest już za nim. - zaczął spokojnie Liam, który chyba jako
jedyny był w stanie przekazać mi to wszystko. - Operacja się
udała, ale jego stan nadal nie jest stabilny. - przestał na chwilę
mówić, najwidoczniej bał się kontynuować. - W ciągu... - znów
się zatrzymał.
- Po prostu następne
kilka godzin zadecydują o tym, czy John przeżyje. - dokończył za
niego Zayn. „Nie mogę się rozpłakać, muszę być silna, nie
mogę się rozpłakać, nie mogę się rozpłakać...” powtarzałam
sobie w myślach. Gdy wreszcie czułam, że mogę coś powiedzieć
zaczęłam:
- Czy mogę go
zobaczyć? - wychrypiałam.
- Pewnie, czekaliśmy
tylko na ciebie. - odpowiedziała Elizabeth.
- Mam wejść z tobą?
- zwrócił się w moją stronę Harry.
- Nie. - powiedziałam
stanowczo. - Chcę z nim porozmawiać. Sama. Oznajmiłam i lekko
pchnęłam drzwi prowadzące do sali 209, w której leżał John.
Pomieszczenie było wyjątkowo nieprzyjemne. Białe ściany
sprawiały, że człowiek czuł się jeszcze bardziej chory. Na
parapecie stało kilka kwiatów, o których ludzie chyba zapomnieli,
bo były już praktycznie suche. Małe, wąskie okienko nie
przepuszczało wystarczającej ilości światła, dlatego w
pomieszczeniu paliła się non stop okropnie jasna jarzeniówka.
Podeszłam do małego
łóżka, na którym leżał mój wujek. Naprawdę musiałam się
powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć płaczem. Widok ledwo
oddychającego Johna z kilometrami bandażów, podłączonego do
kilku urządzeń, które drażniąco pikały, nie był
nieprzyjemniejszą rzeczą, którą zobaczyłam w moim życiu.
- Cześć. -
powiedziałam, gdy usiadłam na niewielkim taboreciku, który stało
bok jego posłania.
- Hej. - szepnął,
co i tak sprawiło mu trudność.
- Przepraszam cię
wujku, tak strasznie przepraszam. - nie wytrzymałam. Łzy jedna po
drugiej zaczęły spływać po moich rozgrzanych polikach. -
Przepraszam za wszystko, masz przeze mnie same kłopoty.
- Nie gadaj bzdur
Bell. I nie przepraszaj. - powiedział, i gdy już miałam się
odezwać wtrącił. - I nawet nie zaprzeczaj. - uśmiechnęłam się.
- Musisz mi coś
obiecać, John. - zaczęłam po dość długiej chwili, a ten tylko
skinął głową, na znak, że słucha. - Obiecaj mi, że nie
zostawisz mnie samej. Nie możesz...
- Nie zrobię tego. Z
resztą, nigdy nie będziesz sama. Masz chłopców, El. Oni zawsze
będą przy tobie. - powiedział, z zaraz po tym wszedł lekarz
informując mnie o tym, że John musi odpoczywać, na co ten tylko
wywrócił oczami, na co mimowolnie się zaśmiałam. Wyszłam z
sali i podeszłam do przyjaciół.
- Co z nim? - zaczął
Zayn.
- Boję się... -
chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi Niall.
- Nie masz czego.
Wszystko będzie dobrze.
- Wy
nie rozumiecie. Jeżeli on umrze, wam zostanie przydzielony nowy
menager, który zakaże wam kontaktować się ze mną,
przeprowadzicie się, a ja będę musiała wyjechać i zamieszkać z
dziadkami w Killingworth. Nie wiem, czy jesteście tego świadomi,
ale to trochę daleko. I co wtedy? Ja nie chcę kontaktować się z
wami tylko przez telefon i Skypa. To będzie koniec nas, koniec
naszej przyjaźni, koniec tego wszystkiego, na co tak długo
pracowaliśmy. Koniec mnie. Koniec prawdziwej Isabell.
~*~
Cześć miśki!
Przepraszam, że tak późno, bo miałam go dodać wcześniej, ale nie miałam dostępu do komputera.
Co myślicie o rozdziale, który jest trochę dłuższy od poprzednich?
Dziękuję za 10 obserwujących, 80 komentarzy i 2 302 wejścia. :)
Kocham was! Nie możecie wyobrazić sobie, jak bardzo cieszy mnie to, że ktoś to czyta. ;)
Żeby nie przdłużać, czekam na 8 komentarzy i dodaje rozdział. ;p
Buźka. :*
Ev.
Wzruszająca mowa końcowa Isabelli. Zawsze jak wszystko zaczyna się układać, coś się psuję. Mam nadzieję, że Bella będzie silna i da radę. Harry i reszta chłopaków na pewno jej pomogą ;) Czekam na nexta <333
OdpowiedzUsuńhttp://pain-and-love-1d.blogspot.com/
http://po-obu-stronach-lustra-1d.blogspot.com/
Wspaniały ;) Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)
Ty, Ty z tymi komentarzami sobie uważaj, bo będę groźna.
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, podobał mi się prolog, bardzo podobał *-*
Zdolniacha <3
Jejku.. masz ogromny talent. *_*
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział. :3
Ale.. to jaki on miał ten wypadek ? :o
OdpowiedzUsuńI weź kochana przystopuj z tymi komentarzami ^^
Fajny, ale mogłabyś zwolnić z tymi komentarzami.
OdpowiedzUsuńBuźki,
Holly1
fajnie piszesz.
OdpowiedzUsuńwgl podoba mi się to całe opowiadanie, przeczytałam wszystkie rozdziały.
pozdrawiam
...;P
OdpowiedzUsuńHi Hey Hallo ;D
Ubustwiam twój blog. Wspaniale piszesz.
Czekam na kolejny,
S.
Co ty masz z tym uśmiercaniem ludzi, wiem że John jeszcze nie umarł no ale.
OdpowiedzUsuńAle smutne zdarzenie. Mam nadzieję, że John przeżyje.
OdpowiedzUsuń