sobota, 27 października 2012

Chapter Second.


Znasz to uczucie, kiedy niewidzialne belki przestają podtrzymywać twój świat, a on wali cię się na głowę? Znasz to uczucie, kiedy myślisz, że nie masz już dla kogo żyć? Znasz uczucie bezsilności, kiedy chcesz coś zmienić, do czegoś nie dopuścić, czemuś zapobiec, ale najprościej w świecie nie możesz tego zrobić? Znasz to uczucie, kiedy płomyczek nadziei, którą miałaś w sobie gaśnie, jednocześnie zabierając ze sobą chęci do życia? Nie? A ja znam. Aż za dobrze

***

Nie wiem, co jest gorsze. Strata najbliższych osób czy świadomość, że już nigdy więcej ich nie zobaczę. Próbuję być silna. Udaję, że wszystko jest w porządku, że nie przejmuję się tym aż tak bardzo, ale chyba nie całkiem mi to wychodzi. Całe dnie przesiaduję w pokoju, przeglądając rodzinny album ze zdjęciami. Jestem zmęczona, ale nie chcę spać. Gdy tylko zamknę oczy, pojawia się obraz rodziców. Roześmiane, radosne twarze, za którymi tak tęsknię. Których już nigdy nie zobaczę...
Tak bardzo mi ich brakuje. Samotność jest nie do zniesienia, zabija mnie. Elizabeth musiała wyjechać, akurat teraz, kiedy potrzebuję jej jak nigdy. Akurat teraz, kiedy świat zaczął nabierać ponurych barw.
Rozumiem, że rodzina jest bardzo ważna. Teraz, zrozumiałam to jeszcze bardziej, ale mogła choć zapytać, czy chcę pojechać z nią. Z tego co wiem, jej ciocia, nie ma nic przeciwko moim wizytom.
Choć z drugiego punktu widzenia, nie dziwiłam jej się. Ostatnio bywałam nieznośna, miałam swoje humorki, kaprysy. Choć nigdy nie powiedziała mi tego prosto w oczy wiedziałam, że zaczyna tracić cierpliwość i chęci, aby mi pomóc. Nieważne. Cieszyłam się, że wraca już jutro. Spójrzmy prawdzie w oczy, tylko ona trzyma mnie jeszcze na tym świecie. No bo po co miałam żyć? Dla kogo? Dziadkowie mieszkają daleko, widuję się z nimi, jak dobrze pójdzie, raz na jakieś dwa-trzy miesiące, wujek mieszka w Londynie, ciocia zmarła dwa lata temu na raka, co też bardzo przeżyłam, ponieważ była mi bliska. Zawsze mogłam znaleźć u niej wsparcie. Nie zachowywała się jak ciocia, tylko jak przyjaciółka, wiedziałam, że mogę się jej wygadać, a ona nie puści pary z ust. Po jej śmierci... cóż, nie owijajmy w bawełnę, załamałam się. Najgorsze jest to, że nawet nie wiedziałam, ze jest chora, nie zdążyłam się z nią pożegnać...
Ale dosyć o przeszłości. Musze się skupić na teraźniejszości i przyszłości. W zasadzie, co ja ze sobą zrobiłam ? Jestem wrakiem człowieka. Potargane włosy, rozmazany makijaż, którego nie mam siły zmyć, szare, brudne dresy, ogromna, męska koszulka. Zawsze myślałam, że jestem na tyle silna, żeby walczyć z problemami, żeby stawić im czoła, a nie uciekać od nich. A jak przyszło co do czego, ja po prostu tchórzę. Rodzice... nie byliby ze mnie dumni. Okej Isabell, ogarnij się!

***

Gdzie ona jest?!” - moje myśli nie dawały mi spokoju. Stałam na przystanku autobusowym czekając na Elizabeth, która miała przyjechać już pół godziny temu, a na dodatek nie odbiera telefonu.
Super, po prostu świetnie. - mówiłam do siebie pod nosem, przez co przechodnie patrzyli się na mnie, jak na osobę z problemem. No bo kto przy zdrowych zmysłach mówi sam do siebie w miejscu publicznym? Chyba tylko panna Mollow.
Co się z nią stało, gdzie jest? Świadomość, że coś mogło się jej stać przyprawiała mnie o nieprzyjemne dreszcze. Nie dość, że straciłam rodziców, to jeszcze... nie! Nic się jej nie stało, zaraz zadzwoni do mnie mówiąc, że spóźniła się na autobus i zapomniała, że miała wyciszony telefon i po prostu nie słyszała, jak próbuję się do niej dodzwonić. Mam nadzieję...

***

Minął tydzień. Wczoraj odbył się pogrzeb rodziców. Przyszło wiele osób, niektórych nigdy w życiu nie widziałam. A co bardzo mnie zdziwiło? Że każda z nich, przy składaniu mi kondolencji, miała łzy w oczach, i za wszelką cenę próbowała to ukryć. Kiedy pytałam, czemu wstydzą się płakać, mówili : „Katherine i Adam nie lubili jak ktoś płacze. A szczególnie z ich powodu. Woleli patrzeć, jak wywołują uśmiech na twarzach znajomych. Tłumaczyli, że to sprawia im niezwykłą radość, bo najlepszym sposobem udowodnienia komuś, że zależy mu na ich szczęściu, jest wywołanie u nich uśmiechu.” Bardzo wzruszały mnie te słowa, sprawiały, że łzy same spływały po policzkach. Gdyby tu byli, krzyczeliby na mnie , że płaczę i kazaliby się uśmiechnąć, a gdybym tego nie zrobiła, zakazaliby mi wychodzić z domu...
Byli cudownymi rodzicami, lepszych nie mogłam sobie wymarzyć. To właśnie dlatego tak bardzo to przeżyłam i nadal przeżywam. Gdy przyszedł moment zakopania ich trumny, nie wytrzymałam, zrobiło mi się słabo, gdybym nie przytrzymała się dziadka, leżałabym zapewne na twardej, zimnej ziemi.
A co tego dnia zraniło mnie najbardziej? Elizabeth. Nie przyszła. Nie było jej. Tak po prostu, zostawiła mnie. Samą. Nawet nie zadzwoniła, nie napisała durnego sms-a. To tak bardzo zabolało. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami na dobre i na złe, jednak okazało się, że to były błędne myśli. Nie rozumiałam dlaczego zostawiła mnie samą. Miała dość tego, kim się stałam? Zimną, bezuczuciową dziewczynką, która po śmierci jej ukochanych rodziców, zamknęła się w sobie i nic jej nie obchodziło. Możliwe. Ale mogła powiedzieć, wtedy wiedziałabym na czym stoję, próbowałabym się zmienić. Nie cierpiałabym tak bardzo, jak wczoraj, kiedy nie zobaczyłam jej na pogrzebie rodziców. A ona po prostu odeszła, wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowałam, gdy mój świat runął.
W zasadzie mogłam się tego spodziewać. Nie dawała znaku życia już tydzień. Od dnia, w którym czekałam na nią na przystanku, próbowałam się do niej dodzwonić i wysyłałam milion sms-ów, ma wyłączony telefon. To boli. Bardzo.

***

Siedziałam właśnie na ławeczce, na cmentarzu, przy grobie moich rodziców i jak co dzień zdawałam im relacje z dnia.
Obiecuję, że postaram się być silna, choć w zasadzie nie mam dla kogo. Wy odeszliście, a Elizabeth zostawiła mnie.. Ale wiem, że nadal jesteście ze mną i wysyłacie mi dobre fluidy, czuję was. Będę się chyba zbierać, robi się ciemno, a wiecie, że ja nie lubię chodzić po zmroku. Kocham was. Tak bardzo żałuję, że nigdy nie powiedziałam wam tego, jak dużo dla mnie znaczycie i jak bardzo was potrzebuję pomimo tego, że czasem zachowywałam się jakby było odwrotnie. - łzy zaczęły mi spływać po bladych policzkach, a głos się załamał. - Przepraszam. - szepnęłam jeszcze, i już miałam odchodzić, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Oni na pewno to wiedzieli, Bell. - powiedziała nieśmiało patrząc mi w oczy.
- Nie nazywaj mnie tak. Mogła to robić tylko moja przyjaciółka, którą już nie jesteś. - powiedziałam oschle.
- Przepraszam. - wyszeptała. - Wiem, że zachowałam się źle, ale...
- Źle to się można ubrać, ty się zachowałaś, jak bezduszna suka! - przerwałam jej. - I nie ma żadnego „ale”. Z resztą, nieważne, w stosunku do mnie zachowuj się jak chcesz, szczerze powiedziawszy już mnie to nie obchodzi, ale nie potrafię zrozumieć, czemu nie było cię na pogrzebie? - spytałam.
- Ja... ja byłam wtedy... - głos jej się załamał.
- No gdzie? Nie wciskaj mi tylko, że u swojej ciotki, bo tak się składa, dzwoniłam do niej, i wiesz co mi powiedziała? Że szanownej panny Elizabeth nie było u niej w tym miesiącu ani razu ! - krzyknęłam.
- Byłam z chłopakiem... W Hiszpanii. Zabrał mnie tam na tydzień, to miał być taki wakacyjny wyjazd. - mówiła uśmiechając się pod nosem.
- Świetnie! Ja przeżywałam piekło, a ty sobie wyjechałaś do Hiszpanii ze swoim kochasiem, o którym istnieniu nawet nie wiem! Mogłaś powiedzieć, zrozumiałabym! Ale nie, lepiej wyjechać bez słowa! Ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę, nic! - nie wytrzymałam. Krzyczałam jednocześnie dławiąc się łzami, które już od jakiegoś czasu spływały po moich policzkach.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie, Isabell. Ty też się zmieniłaś.
- Cholera, ja straciłam rodziców, całe życie mi się zawaliło, a ty o wszystko obwiniasz mnie?! - wybuchnęłam. - I ty się nazywałaś moją przyjaciółką?! Nie wiem, co ten koleś ci zrobił, ale to nie jest już stara Elizabeth.
- Przestań! - po raz pierwszy podniosła ton głosu. - Zrobiłam źle, to prawda, ale myślałam, ze zrozumiesz, ja się po prostu zakochałam! On mnie uszczęśliwia!
- Rozumiem! Ale kurde, ja tak bardzo cię potrzebowałam! Zawsze byłam z tobą pomagałam ci, pocieszałam cię, a gdy ja potrzebuję cię ten jeden jedyny raz ty znikasz i do tego mnie okłamujesz?! Myślałam, ze mogę na ciebie liczyć, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką, ufałam ci! A ty miałaś mnie w dupie, a co gorsza totalnie olałaś moich rodziców, na których wsparcie zawsze mogłaś liczyć! Wolałaś się wygrzewać w gorącej Hiszpanii niż należycie ich pożegnać! Nie poznaję cię! - krzyczałam, nie zważając na to, jak bardzo ją ranię. Siedziała skulona na ławce, z głową schowaną między dłonie, a gdy zrozumiałą że skończyłam mówić podniosła ją i wyszeptała tylko :
- Przepraszam. Bell, proszę daj mi wytłumaczyć.
- Po pierwsze, powiedziałam ci , ze nie masz prawa mnie tak nazywać. Po drugie, w dupie mam twoje wytłumaczenie i nigdy, powtarzam, nigdy nie wybaczę ci tego co zrobiłaś. Straciłam do ciebie cały szacunek i zaufanie, i nic nie jest w stanie tego odbudować. Zniszczyłaś naszą magiczną więź. I po trzecie. Nie mam już siły ani ochoty się z tobą kłócić, bo i tak żadna z nas nie wygra. Spieprzyłyśmy wszystko, nasza przyjaźń już nie istnieje. Zakończmy to wszystko, zachowujmy się tak, jakbyśmy się nie znały, jakby nigdy nic nas nie łączyło. Jesteśmy obcymi sobie ludźmi. Mogę ci obiecać, że już nigdy mnie nie zobaczysz. Żegnam. - powiedziałam nieco spokojniej, tym samym sprawiając, że łzy znów zaczęły spływać po mojej twarzy.
- Isabell... - usłyszałam wyraźną nutkę desperacji w jej głosie. Chyba dopiero teraz zrozumiała powagę sytuacji. Nie wiem, czego się spodziewała. Może tego, że rzucę się jej w ramiona i tak po prostu zapomnę o tych nieszczęsnych siedmiu dniach, przez które moje życie zmieniło się o 360 stopni? Naiwna...
- Żegnaj.

***

Czym zawiniłam ? Co zrobiłam nie tak ? Dlaczego musiał spotkać mnie taki, a nie inny los ? Po co jeszcze żyję, przecież nie mam już nikogo. Nikogo, komu zależałoby na mojej obecności. Nie mam już siły nawet płakać. Oddychanie sprawiało mi ból, męczyłam się. Z drugiej strony nie potrafiłabym się zabić. Jestem zbyt słaba, boję się.

***

Dotarłam do domu w niecałe 15 minut. Z prędkością godną podziwu popędziłam do swojego pokoju, tłukąc przy tym mój ulubiony wazon. Wyciągnęłam walizki i zaczęłam się pakować. Wrzucałam wszystkie swoje ubrania, pamiątki, zdjęcia. Nie mogłam zostać w tym domu, mieście, za dużo wycierpiałam. Pakowanie zajęło mi 30 minut.
Całe swoje życie wepchnęłam do dwóch walizek w niecałe pół godziny...
Nie zastanawiając się długo, wzięłam pieniądze, bagaż i zamówiłam taksówkę, która zjawiła się po kilku chwilach. Bardzo miły , straszy pan pomógł mi włożyć walizki do bagażnika i zapytał o kierunek.
Lotnisko. - powiedziałam, po czym zaczęłam zastanawiać się czy dobrze robię. Czy warto zostawiać to wszystko i zaczynać wszystko od nowa. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos taksówkarza.
- Jeśli można, gdzie się panienka wybiera? - zapytał.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Zobaczymy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie wiedziałam, jaki jest cel mojej podróży. - Chcę po prostu uciec od problemów, odpocząć. Każde miejsce jest dobre, tylko nie Nowy Jork. Za dużo tu przeszłam. - powiedziałam ledwo słyszalnie.
- Od problemów nie należny uciekać, trzeba stawiać im czoła. - zaśmiałam się cicho, a taksówkarz spojrzał na mnie z pytającą miną.
- Jakbym słyszała siebie niecałe dwa tygodnie temu. - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.

***

Stałam przed rozkładem odlotów i zastanawiałam się dokąd mam się udać, gdzie chce mieszkać, żyć, znaleźć przyjaciół, może nawet miłość. Miałam mało czasu, a to była dość ważna decyzja. W końcu zdecydowałam się.
- Bilet do Londynu. - zapłaciłam, po czym udałam się na odprawę. Po 40 minutach siedziałam na pokładzie samolotu, aby wraz z jego startem zacząć nowe życie.

***

- Londynie, przybywam. - wyszeptałam cicho, po czym udałam się w objęcia Morfeusza.


~*~

Jeeeeju, ale was kocham ! 
12 komentarzy, ponad 200 wyświetleń bloga i uwaga uwaga : 1 OBSERWUJĄCY !! :D 
Tak bardzo bardzo bardzo wam dziękuję za to wszystko. :*
Jesteście najlepsi. :D
Nawet nie wiecie, jaką radość mi tym sprawiacie. ♥
Jeszcze raz BARDZO DZIĘKUJĘ wszystkim. :*
Następny rozdział pojawi się najprawdopodobniej we środę lub w czwartek. :)
Zachęcam do komentowania i krytykowania moich wypocin. xd :3
Ev.

6 komentarzy:

  1. No cóż nic dodać nic ująć , to jest boskie , masz talent <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Już po przeczytaniu prologu wiedziałam, że to będzie coś, ale nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji...
    Kobieto, mam łzy w oczach.
    Nie wiem ile książek musiałabym się naczytać,żeby pisać tak jak ty, ale jednego jestem pewna - Masz talent i nie zmarnuj tego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG !
    Ja nie wiem co napisać.
    Po tym moje słownictwo ograniczyło się do minimum.
    Mega, Zajebisty, cudowny, wspaniały i mogę tak wymieniać dalej.
    Masz ogromny talent i wiesz, jak kiedyś wydasz książkę, to ja ją chętnie kupię :**

    Mwahh <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko.. aż brak słów...;*
    Cudo , po prostu *.*



    Zapraszam, dopiero zaczynam :D
    http://everythingaboutyou-od.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow,mocne !
    Rozdziały napisane w specyficznym klimacie i stylu. Naprawdę mi się podoba.
    Ja chyba na miejscu głównej bohaterki rozszarpałabym tą jej 'przyjaciółeczke' bez kitu -.-
    Jestem ciekawa co czeka ją w Londynie, mam nadzieje, że źle nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się takie jak Elizabeth powinni rzucać rozwścieczonym lwom na pożarcie

      Usuń

Obserwatorzy