środa, 24 października 2012

Chapter First.


Niektórzy ludzie uważają, że życie bez przyjaźni nie jest nic warte.. Że aby być szczęśliwym, trzeba znaleźć osobę, która ma taką samą duszę jak Ty. Ci ludzie mają rację. Wyobrażasz sobie, że nie możesz z nikim porozmawiać, że nie możesz się nikomu wyżalić, wypłakać, wykrzyczeć? Nie. Wyobrażasz sobie, że nie masz z kim dzielić swojej radości? Nie. Wyobrażasz sobie, że nikogo nie ma przy Tobie, kiedy tak naprawdę wali Ci się cały świat? Nie. No właśnie. Nie chcesz być samotny, nikt nie chce, bo każdy potrzebuje bliskiej osoby, KAŻDY. A samotność? Czujesz w sobie niewyobrażalną pustkę, tak jakby ktoś wyrwał z Ciebie kawałek duszy. Samotność zabija.

***

Siedziałam na parapecie, patrzyłam na krople deszczu na szybie, których z każdą minutą pojawiało się coraz więcej i więcej. „Zapowiada się burza” - pierwsze słowa, które przeszły mi po głowie. Nie lubiłam deszczu. Nie wpływał na mnie pozytywnie, wręcz przeciwnie. Przygnębienie, zamyślenie, melancholie dało się czuć na kilometr ode mnie i nic nie mogłam na to poradzić. Uśmiech automatycznie znikał z mojej twarzy, oczy traciły blask. Nie rozumiałam dlaczego, nie musiałam rozumieć. Po prostu tak było.
Ludzie za oknem dzielili się na kilka grup. Pierwszą z nich były osoby uciekające przed deszczem, chowające się pod drzewami, daszkami. Nie wiedziałam, czemu to robią. Nic im się przecież nie stanie, nie rozpuszczą się. Doskonale to wiedzą, ale i tak biegną. Śpieszą się. Znowu. Nawet po zmroku, gdzie większość sklepów, budynków jest już po prostu zamknięta, więc gdzie oni tak pędzą?
Drugą grupą byli ludzie zupełnie beztroscy, śmiejący się, spacerujący, pełni życia. Podziwiałam takie osoby. Są uśmiechnięte pomimo ciężkości życia, brutalności dnia. Nie pozwalają wtargnąć smutkowi do głowy, nie chcą dopuścić do tego, że coś mogłoby zadać im ból. One po prostu cieszą się dniem. Żyją dniem, tak jakby jutro miało nie nadejść.
Trzecią, i już ostatnią, niewielką grupą były osoby wchodzące i wychodzące z klubów. Niektórzy jeszcze trzeźwi, a inny zupełnie pijani, którym ciężko było utrzymać równowagę. Co więcej, nie byli to ludzie młodzi, którzy chcieli po prostu się zabawić, spotkać z przyjaciółmi, znajomymi, ale kobiety i mężczyźni w średnim wieku. Próbowali uciec od jakże nudnego życia, próbowali oderwać się od monotonii dnia. Dni.
W takich momentach zaczynam jeszcze bardziej doceniać moje życie. Przecież mam wszystko. I nie chodzi tu nawet o potrzeby materialne, których z resztą również mi nie brakuje. Mam wspaniałą, pełną rodzinę, przyjaciół i wiem, że zawsze, nawet w najgorszej sytuacji mogę na nich liczyć. To z nimi dzielę się swoimi smutkami, radościami. To dla nich codziennie rano wstaje z łóżka. To przez nich mam tak dużo powodów żeby żyć. Żeby cieszyć się dniem.

***

Obudziłam się kilka minut po 6. Niechętnie zeszłam z łóżka, które rano wydawało mi się dziwnie wygodne. Wzrok skierowałam od razu w stronę okna, aby zobaczyć, czy nadal pada. Jakie było moje zaskoczenia, gdy zobaczyłam słońce i zero czarnych, deszczowych chmur. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. „To będzie wspaniały dzień” - pomyślałam, po czym skierowałam się w stronę łazienki.
Gotowa i radosna zeszłam na dół, do kuchni, gdzie kręciła się już moja mama.
Dzień dobry, mamuś. - powiedziałam, po czym cmoknęłam ją w policzek, na co tylko delikatnie się uśmiechnęła i kiwnęła głową w stronę stołu, na którym czekały na mnie moje ulubione naleśniki z czekoladą i truskawkami. Zastanawiałam się tylko, co jest nie tak. Moja mama, jest niezwykle radosną i pełną życia kobietą. Dla niej dzień bez uśmiechu to dzień stracony. Rzadko była milcząca, albo miała zły humor.
- Mamuś, co się stało ? Wiesz, że możesz mi powiedzieć. - zapytałam, z nadzieją, że dostanę odpowiedź. Katherine Mollow była jedną z bardzo, ale to bardzo upartych osób jaką znałam. Jeżeli podjęła jakąś decyzję, trudno było namówić ją do jej zmiany. Najwidoczniej odziedziczyłam tą cechę po niej. - Mamo, proszę.. - odpowiedziała mi cisza. No tak, zdążyłam się już przyzwyczaić. - Katherine Mollow, masz mi natychmiast...
- Muszę jechać z tatą do dziadków, Isabell. To się stało. - przerwała mi. W jej głosie było słychać odrobinę zniecierpliwienia pomieszanego ze złością.
- Nie rozumiem. Co w tym takiego strasznego? - moi rodzice uwielbiali odwiedzać dziadów, choć nie zdarzało im się to często z powodu dużej odległości. Oni mieszkali w Killingworth*, my w Nowym Yorku. Bardzo lubiłam przyjeżdżać do Killingworth. mogłam wtedy odpocząć od swojej rodzinnej miejscowości. Oczywiście, kocham to miasto, wychowałam się w nim, czasami jednak miałam po prostu dość ciągłego gwaru, pośpiechu, zamieszania. Killingworth było tego zupełnym przeciwieństwem. Spokojne, ciche, małe miasteczko, w którym można zanudzić się na śmierć. Idealne dla starszych osób szukających zacisznego, przyjemnego miejsca. Właśnie to kochałam. Całe dnie mogłam przesiedzieć w ogródku, czy po prostu patrząc w niebo.
A noce ? One były wyjątkowo wspaniałe, inne niż w Nowym Yorku. Na niebie były tysiące, a nawet miliony gwiazd, walczących o to, która świeci jaśniej i piękniej. Można by patrzeć na nie godzinami i szukać tej najjaśniejszej, co już nieraz robiłam.
Nie, nic. Z resztą, nieważne. Nie będzie nas kilka dni, możesz zaprosić Elizabeth, żebyś nie była sama. A teraz leć do szkoły, bo się spóźnisz. Na razie. - pocałowała mnie w policzek i poszła na górę.

***

Szłam chodnikiem nie mogąc doczekać się spotkania z Elizabeth. Była moją najlepszą przyjaciółką odkąd tylko pamiętam. Nic nie było wstanie zniszczyć więzi pomiędzy nami, którą przez lata budowałyśmy i umacniałyśmy. Wiedziałam, że mogę powierzyć jej każdy, nawet najbardziej osobisty sekret, a ona dochowa tajemnicy. Znałyśmy siebie na wylot. Byłyśmy dla siebie jak siostry, której obie niestety nie miałyśmy.
Zawsze za sobą tęsknimy. Nawet, jeżeli nie widziałyśmy się jeden dzień rzucamy się sobie w ramiona, jakbyśmy nie spędzały ze sobą czasu kilka lat. Tak było i teraz. El wyjechała na weekend do swojej cioci, która mieszka w Wem**.
Bell ! - usłyszałam wołanie, a już po chwili dostrzegłam smukłą sylwetkę mojej przyjaciółki. Elizabeth Carter, jedna z najpiękniejszych, a zarazem najskromniejszych osób, jakie znam. Jej długie, brązowe, proste włosy dopełniają duże, zielone oczy, których każdy jej zazdrości, tak samo, jak niesamowicie pięknej, alabastrowej karnacji. Już nieraz przyprawiła o kompleksy wiele dziewczyn, choć uparcie wypierała się tego.
- Eli ! - krzyknęłam, po czym rzuciłam się jej w ramiona. - Jak było u ciotki ?
- Byłoby lepiej, gdybyś pojechała tam ze mną, nudziłybyśmy się razem. - powiedziała. - Mówię ci, tam na tej wiosce nie ma co robić, dobrze, że ciotka ma internet, bo chyba bym oszalała.
- A co z tym twoim znajomym, Mattem? Już ci się znudził ? - zapytałam, po czym obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Matt był najbardziej zapatrzoną w siebie osobą jaka chodziła po tym świecie. Nie mógł przejść obojętnie obok żadnego lustra, czy czegokolwiek, w czym widać było jego odbicie. Potrafił mówić tylko o sobie, nikim innym się nie przejmował. Jego największym i najstraszniejszym problemem był brak żelu do włosów. Starałyśmy się unikać go jak ognia, ale zawsze, dziwnym przypadkiem, wpadałyśmy na niego, a potem nie mogłyśmy się go pozbyć.
- Proszę cię, nie przypominaj mi tego typa. - westchnęła El. - Ale jakoś dziwnym trafem nie spotkałam go ani razu. Błogi spokój. Z resztą, nie będziemy chyba rozmawiały o tym pustaku. - zaśmiała się. - Powiedz mi lepiej, co planujesz robić w wakacje ? - no tak, kompletnie zapomniałam. Przecież już dokładnie za trzy dni kończył się rok szkolny. Jak ten czas szybko leci. Jeszcze pamiętam, jak dziesięć miesięcy temu niepewnym krokiem przekraczałyśmy z El próg naszego liceum.
- Szczerze mówiąc nie mam żadnych planów. W zasadzie nawet o nich nie myślałam. - zaśmiałam się, gdy zobaczyłam zaskoczenie, które malowało się na twarzy mojej przyjaciółki. - Tak, wiem. Ja, Isabell Mollow, nie zastanawiałam się, co będę robić w wakacje. Ale znasz mnie, zapomniałam.
- Oj Bella, Bella. Chyba tylko ty mogłaś zapomnieć o wakacjach. - powiedziała, po czym obie zaczęłyśmy się śmiać.

***

Dzień w szkole zleciał dziwnie szybko. Z resztą, co się dziwić, gdy na praktycznie każdej lekcji nauczyciel wychodził pozałatwiać różne sprawy związane ze świadectwami, a my zostawaliśmy w sali i mogliśmy robić co chcieliśmy.
- To co, lecimy do mnie? Rodzice pojechali do dziadków, więc mamy caaaaały dom dla siebie. - mówiłam z uśmiechem na ustach. - Nie daj się prosić. - zrobiłam oczy a'la kot ze Shreka.
- Okej. Ale mam nadzieję, że..
- Tak, mam ciasta. - nie dałam jej dokończyć. Wiedziałam, że gdybym nie zaopatrzyła się w wypieki, nie miałabym co liczyć na wizytę Elizabeth. Ona  je w prost uwielbiała. Jadła je kilogramami, a nigdy nie tyła, czego tak bardzo jej zazdrościłam...
- Kocham cię. - powiedziała.
- Wiem. Przecież to ja ! - krzyknęłam, po czym obie zaniosłyśmy się śmiechem. Przypuszczam, że była nas słychać w całej okolicy. - Dobra, uspokój się wariatko. - mówiłam opanowując głupawkę, co i tak nie przyniosło żadnego skutku, bo gdy zobaczyłam bezcenną minę El znów płakałam ze śmiechu. Tą, jakże zabawną, sytuację przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Próbowałam wyciągnąć komórkę z torebki, ale nie było to takie łatwe, gdy trzeba skupiać się na tym, żeby po drodze nie upaść. Po kilku chwilach znalazłam cel moich poszukiwań.
- Słucham.
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Isabellą Mollow ? - usłyszałam miły i ciepły głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.
- Tak. Przepraszam, ale z kim rozmawiam ?
- Och, no tak, proszę wybaczyć. Doktor Ben Bennett. Przykro mi, ale pani rodzice, Katherine i Adam Mollow zginęli dziś rano w wypadku samochodowym. Bardzo.... - nie słyszałam już nic więcej. Moje życie legło w gruzach przez jeden, głupi wypadek.
Ciemność
            
~ * ~ 

Hej ! :)
Na początku chciałabym podziękować na wszystkie komentarze i wyświetlenia, nawet nie wiecie, jakie to dla mnie ważne i jaką ogromną radość mi sprawiacie :> DZIĘKUJĘ ! ♥
Mam nadzieję, że rozdział nie był najgorszy. 
Następny powinien pojawić się za kilka dni ( sobota-niedziela)
Do napisania ! :D

Ev.

7 komentarzy:

  1. Zawsze uwielbiałam Twoje opowiadania ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest boskie <3
    Czekam na nexta i zapraszam do siebie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietnie piszesz!
    Ale jak moglas zabic jej rodzicow?!
    Rzeczywiscie.... Jeden tel. moze zmienic twoje zycie....

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny :D , masz talent :) z niecierpliwością czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku... naprawdę świetnie piszesz. Genialny rozdział, po prostu boski. Czekam na nexta. Jeżeli chcesz to zapraszam do siebie iluminos.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. OMG !
    To jest cudowne !
    Ja nie wiem jak można tak pisać ?!
    No jak ?!
    dziewczyno masz talent !
    Czekam na nn :*
    Pisz szybko !

    Mwahh <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne.
    Tylko błagam Cię dziewczyno liczby pisz słownie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy