Niektórzy ludzie
uważają, że życie bez przyjaźni nie jest nic warte.. Że aby być szczęśliwym, trzeba znaleźć osobę, która ma taką samą duszę
jak Ty. Ci ludzie mają rację. Wyobrażasz sobie, że nie możesz z
nikim porozmawiać, że nie możesz się nikomu wyżalić, wypłakać,
wykrzyczeć? Nie. Wyobrażasz sobie, że nie masz z kim dzielić
swojej radości? Nie. Wyobrażasz sobie, że nikogo nie ma przy
Tobie, kiedy tak naprawdę wali Ci się cały świat? Nie. No
właśnie. Nie chcesz być samotny, nikt nie chce, bo każdy
potrzebuje bliskiej osoby, KAŻDY. A samotność? Czujesz w sobie
niewyobrażalną pustkę, tak jakby ktoś wyrwał z Ciebie kawałek
duszy. Samotność zabija.
***
Siedziałam na
parapecie, patrzyłam na krople deszczu na szybie, których z każdą
minutą pojawiało się coraz więcej i więcej. „Zapowiada się
burza” - pierwsze słowa, które przeszły mi po głowie. Nie
lubiłam deszczu. Nie wpływał na mnie pozytywnie, wręcz
przeciwnie. Przygnębienie, zamyślenie, melancholie dało się czuć
na kilometr ode mnie i nic nie mogłam na to poradzić. Uśmiech
automatycznie znikał z mojej twarzy, oczy traciły blask. Nie
rozumiałam dlaczego, nie musiałam rozumieć. Po prostu tak było.
Ludzie za oknem
dzielili się na kilka grup. Pierwszą z nich były osoby uciekające
przed deszczem, chowające się pod drzewami, daszkami. Nie
wiedziałam, czemu to robią. Nic im się przecież nie stanie, nie
rozpuszczą się. Doskonale to wiedzą, ale i tak biegną. Śpieszą
się. Znowu. Nawet po zmroku, gdzie większość sklepów, budynków
jest już po prostu zamknięta, więc gdzie oni tak pędzą?
Drugą grupą byli
ludzie zupełnie beztroscy, śmiejący się, spacerujący, pełni
życia. Podziwiałam takie osoby. Są uśmiechnięte pomimo ciężkości
życia, brutalności dnia. Nie pozwalają wtargnąć smutkowi do
głowy, nie chcą dopuścić do tego, że coś mogłoby zadać im
ból. One po prostu cieszą się dniem. Żyją dniem, tak jakby jutro
miało nie nadejść.
Trzecią, i już
ostatnią, niewielką grupą były osoby wchodzące i wychodzące z
klubów. Niektórzy jeszcze trzeźwi, a inny zupełnie pijani, którym
ciężko było utrzymać równowagę. Co więcej, nie byli to ludzie
młodzi, którzy chcieli po prostu się zabawić, spotkać z
przyjaciółmi, znajomymi, ale kobiety i mężczyźni w średnim
wieku. Próbowali uciec od jakże nudnego życia, próbowali oderwać
się od monotonii dnia. Dni.
W takich momentach
zaczynam jeszcze bardziej doceniać moje życie. Przecież mam
wszystko. I nie chodzi tu nawet o potrzeby materialne, których z
resztą również mi nie brakuje. Mam wspaniałą, pełną rodzinę,
przyjaciół i wiem, że zawsze, nawet w najgorszej sytuacji mogę na
nich liczyć. To z nimi dzielę się swoimi smutkami, radościami. To
dla nich codziennie rano wstaje z łóżka. To przez nich mam tak
dużo powodów żeby żyć. Żeby cieszyć się dniem.
***
Obudziłam się
kilka minut po 6. Niechętnie zeszłam z łóżka, które rano
wydawało mi się dziwnie wygodne. Wzrok skierowałam od razu w
stronę okna, aby zobaczyć, czy nadal pada. Jakie było moje
zaskoczenia, gdy zobaczyłam słońce i zero czarnych, deszczowych
chmur. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. „To
będzie wspaniały dzień” - pomyślałam, po czym skierowałam się
w stronę łazienki.
Gotowa i radosna
zeszłam na dół, do kuchni, gdzie kręciła się już moja mama.
- Dzień dobry,
mamuś. - powiedziałam, po czym cmoknęłam ją w policzek, na co
tylko delikatnie się uśmiechnęła i kiwnęła głową w stronę
stołu, na którym czekały na mnie moje ulubione naleśniki z
czekoladą i truskawkami. Zastanawiałam się tylko, co jest nie
tak. Moja mama, jest niezwykle radosną i pełną życia kobietą.
Dla niej dzień bez uśmiechu to dzień stracony. Rzadko
była milcząca, albo miała zły humor.
- Mamuś, co się
stało ? Wiesz, że możesz mi powiedzieć. - zapytałam, z
nadzieją, że dostanę odpowiedź. Katherine Mollow była jedną z
bardzo, ale to bardzo upartych osób jaką znałam. Jeżeli podjęła
jakąś decyzję, trudno było namówić ją do jej zmiany.
Najwidoczniej odziedziczyłam tą cechę po niej. - Mamo, proszę..
- odpowiedziała mi cisza. No tak, zdążyłam się już
przyzwyczaić. - Katherine Mollow, masz mi natychmiast...
- Muszę jechać z
tatą do dziadków, Isabell. To się stało. - przerwała mi. W jej
głosie było słychać odrobinę zniecierpliwienia pomieszanego ze
złością.
- Nie rozumiem. Co w
tym takiego strasznego? - moi rodzice uwielbiali odwiedzać dziadów,
choć nie zdarzało im się to często z powodu dużej odległości.
Oni mieszkali w Killingworth*, my w Nowym Yorku. Bardzo lubiłam
przyjeżdżać do Killingworth. mogłam wtedy odpocząć od swojej
rodzinnej miejscowości. Oczywiście, kocham to miasto, wychowałam
się w nim, czasami jednak miałam po prostu dość ciągłego
gwaru, pośpiechu, zamieszania. Killingworth było tego zupełnym
przeciwieństwem. Spokojne, ciche, małe miasteczko, w którym można
zanudzić się na śmierć. Idealne dla starszych osób szukających
zacisznego, przyjemnego miejsca. Właśnie to kochałam. Całe dnie
mogłam przesiedzieć w ogródku, czy po prostu patrząc w niebo.
A noce ? One były
wyjątkowo wspaniałe, inne niż w Nowym Yorku. Na niebie były
tysiące, a nawet miliony gwiazd, walczących o to, która świeci
jaśniej i piękniej. Można by patrzeć na nie godzinami i szukać
tej najjaśniejszej, co już nieraz robiłam.
- Nie, nic. Z resztą,
nieważne. Nie będzie nas kilka dni, możesz zaprosić Elizabeth,
żebyś nie była sama. A teraz leć do szkoły, bo się spóźnisz.
Na razie. - pocałowała mnie w policzek i poszła na górę.
***
Szłam chodnikiem
nie mogąc doczekać się spotkania z Elizabeth. Była moją
najlepszą przyjaciółką odkąd tylko pamiętam. Nic nie było
wstanie zniszczyć więzi pomiędzy nami, którą przez lata
budowałyśmy i umacniałyśmy. Wiedziałam, że mogę powierzyć jej
każdy, nawet najbardziej osobisty sekret, a ona dochowa tajemnicy.
Znałyśmy siebie na wylot. Byłyśmy dla siebie jak siostry, której
obie niestety nie miałyśmy.
Zawsze za sobą
tęsknimy. Nawet, jeżeli nie widziałyśmy się jeden dzień rzucamy
się sobie w ramiona, jakbyśmy nie spędzały ze sobą czasu kilka
lat. Tak było i teraz. El wyjechała na weekend do swojej cioci,
która mieszka w Wem**.
- Bell ! - usłyszałam
wołanie, a już po chwili dostrzegłam smukłą sylwetkę mojej
przyjaciółki. Elizabeth Carter, jedna z najpiękniejszych, a
zarazem najskromniejszych osób, jakie znam. Jej długie, brązowe,
proste włosy dopełniają duże, zielone oczy, których każdy jej
zazdrości, tak samo, jak niesamowicie pięknej, alabastrowej
karnacji. Już nieraz przyprawiła o kompleksy wiele dziewczyn, choć
uparcie wypierała się tego.
- Eli ! - krzyknęłam,
po czym rzuciłam się jej w ramiona. - Jak było u ciotki ?
- Byłoby lepiej,
gdybyś pojechała tam ze mną, nudziłybyśmy się razem. -
powiedziała. - Mówię ci, tam na tej wiosce nie ma co robić,
dobrze, że ciotka ma internet, bo chyba bym oszalała.
- A co z tym twoim
znajomym, Mattem? Już ci się znudził ? - zapytałam, po czym obie
wybuchnęłyśmy śmiechem. Matt był najbardziej zapatrzoną w
siebie osobą jaka chodziła po tym świecie. Nie mógł przejść obojętnie obok żadnego lustra,
czy czegokolwiek, w czym widać było jego odbicie. Potrafił mówić
tylko o sobie, nikim innym się nie przejmował. Jego największym i
najstraszniejszym problemem był brak żelu do włosów. Starałyśmy
się unikać go jak ognia, ale zawsze, dziwnym przypadkiem,
wpadałyśmy na niego, a potem nie mogłyśmy się go pozbyć.
- Proszę cię, nie
przypominaj mi tego typa. - westchnęła El. - Ale jakoś dziwnym
trafem nie spotkałam go ani razu. Błogi spokój. Z resztą, nie
będziemy chyba rozmawiały o tym pustaku. - zaśmiała się. -
Powiedz mi lepiej, co planujesz robić w wakacje ? - no tak,
kompletnie zapomniałam. Przecież już dokładnie za trzy dni
kończył się rok szkolny. Jak ten czas szybko leci. Jeszcze
pamiętam, jak dziesięć miesięcy temu niepewnym krokiem
przekraczałyśmy z El próg naszego liceum.
- Szczerze mówiąc
nie mam żadnych planów. W zasadzie nawet o nich nie myślałam. -
zaśmiałam się, gdy zobaczyłam zaskoczenie, które malowało się
na twarzy mojej przyjaciółki. - Tak, wiem. Ja, Isabell Mollow, nie
zastanawiałam się, co będę robić w wakacje. Ale znasz mnie,
zapomniałam.
- Oj Bella, Bella.
Chyba tylko ty mogłaś zapomnieć o wakacjach. - powiedziała, po
czym obie zaczęłyśmy się śmiać.
***
Dzień w szkole
zleciał dziwnie szybko. Z resztą, co się dziwić, gdy na
praktycznie każdej lekcji nauczyciel wychodził pozałatwiać różne
sprawy związane ze świadectwami, a my zostawaliśmy w sali i
mogliśmy robić co chcieliśmy.
- To co, lecimy do
mnie? Rodzice pojechali do dziadków, więc mamy caaaaały dom dla
siebie. - mówiłam z uśmiechem na ustach. - Nie daj się prosić.
- zrobiłam oczy a'la kot ze Shreka.
- Okej. Ale mam
nadzieję, że..
- Tak, mam ciasta. -
nie dałam jej dokończyć. Wiedziałam, że gdybym nie zaopatrzyła
się w wypieki, nie miałabym co liczyć na wizytę Elizabeth. Ona je w prost uwielbiała. Jadła je kilogramami, a nigdy nie tyła,
czego tak bardzo jej zazdrościłam...
- Kocham cię. -
powiedziała.
- Wiem. Przecież to
ja ! - krzyknęłam, po czym obie zaniosłyśmy się śmiechem.
Przypuszczam, że była nas słychać w całej okolicy. - Dobra,
uspokój się wariatko. - mówiłam opanowując głupawkę, co i tak
nie przyniosło żadnego skutku, bo gdy zobaczyłam bezcenną minę
El znów płakałam ze śmiechu. Tą, jakże zabawną, sytuację
przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Próbowałam wyciągnąć
komórkę z torebki, ale nie było to takie łatwe, gdy trzeba
skupiać się na tym, żeby po drodze nie upaść. Po kilku chwilach
znalazłam cel moich poszukiwań.
- Słucham.
- Dzień dobry. Czy
rozmawiam z panią Isabellą Mollow ? - usłyszałam miły i ciepły
głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.
- Tak. Przepraszam,
ale z kim rozmawiam ?
- Och, no tak, proszę
wybaczyć. Doktor Ben Bennett. Przykro mi, ale pani rodzice,
Katherine i Adam Mollow zginęli dziś rano w wypadku samochodowym.
Bardzo.... - nie słyszałam już nic więcej. Moje życie legło w
gruzach przez jeden, głupi wypadek.
Ciemność.
~ * ~
Hej ! :)
Na początku chciałabym podziękować na wszystkie komentarze i wyświetlenia, nawet nie wiecie, jakie to dla mnie ważne i jaką ogromną radość mi sprawiacie :> DZIĘKUJĘ ! ♥
Mam nadzieję, że rozdział nie był najgorszy.
Następny powinien pojawić się za kilka dni ( sobota-niedziela)
Do napisania ! :D
Ev.
Zawsze uwielbiałam Twoje opowiadania ♥
OdpowiedzUsuńTo jest boskie <3
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta i zapraszam do siebie :D
Swietnie piszesz!
OdpowiedzUsuńAle jak moglas zabic jej rodzicow?!
Rzeczywiscie.... Jeden tel. moze zmienic twoje zycie....
Świetny :D , masz talent :) z niecierpliwością czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńJejku... naprawdę świetnie piszesz. Genialny rozdział, po prostu boski. Czekam na nexta. Jeżeli chcesz to zapraszam do siebie iluminos.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOMG !
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne !
Ja nie wiem jak można tak pisać ?!
No jak ?!
dziewczyno masz talent !
Czekam na nn :*
Pisz szybko !
Mwahh <3
Świetne.
OdpowiedzUsuńTylko błagam Cię dziewczyno liczby pisz słownie.